Mamy pieniądze i będziemy mieć kolejne inwestycje. Pięknie, że aż oddech zapiera i oczy się zamykają, by w wyobraźni zobaczyć jak to w kilka miesięcy przybędzie nam przeróżnych dogodności „na mieście i we wsi”.
Pstryk! I mamy złotówek, że ho, ho, ho – na to i owo, tu i tam. Nie można być niezadowolonym, wypada jedynie: najpierw głosować „za”, potem się tym pochwalić, by wywołać pianie z zachwytu. Moc uwielbień i mnogość pochlebstw spłynie na cudotwórcę. Uszczęśliwieni od jutra lub od pojutrza wypatrywać będą ekip robotników przeistaczających to, co wybrańcy mają za oknem z tego, jakie jest na takie, jakie ma się stać. Jakże się nie cieszyć? Radować się trzeba, bo spełnią się marzenia, poprawi się zbiorowy dobrobyt i przybędzie nam majątku trwałego. Będzie nawet zachęta dla majętnego i przedsiębiorczego, by taniej i wygodniej mnożyć dochody swoje i (oby) swoich pracowników. Mucha nie siada!
Dlaczego nie częściej spotyka nas takie szczęście? Gdyby tak raz na miesiąc, albo chociaż raz na kwartał, czy przynajmniej co pół roku taki złoty strzał wykonać, ileż więcej byłoby punktów na planie miasta czy mapie gminy, gdzie jeszcze oko cudotwórcy nie sięgnęło.
Jest tylko jedno „ale” – nie za zarobione, nie za wygrane, nie za pozyskane, ale pożyczone. Te ciężkie złotówki są pożyczone. Nie byłoby w tym niczego zdrożnego, gdyby nie to, że nie mówi się o tym, że ukrywa się informację, a w zamian wszem i wobec serwuje się dezinformację. Ktoś tu leci w kulki i to w biały dzień, wręcz w samo południe.