Biografia każdego człowieka, losy społeczeństw nie są efektem przypadków. Sądząc przeciwnie, skazać się można i pchnąć innych w przepaść bezsilności. Każda osoba i wszystkie wspólnoty znajdują się na osi czasu rozpiętej zarazem pomiędzy granitem nieodwracalności minionego czasu i drążoną kropla po kropli minut, godzin i lat piaskowcową skałą przyszłości.
Umiejętność, a może dar (nadprzyrodzony, wynikający z indywidualnej wrażliwości, oparty o wiedzę) odczytywania znaków przyszłego czasu jest unikalną predyspozycją. Może gdybyśmy częściej sięgali po zapiski naszych poprzedników i chcieli zestawić je z późniejszymi faktami, wówczas zauważylibyśmy pewne prawidłowości. Nigdy jednak nie wolno (byłoby) traktować ich jako głos wyroczni, ale raczej jako rodzaj napomnienia.
- Przyjechałem do Wilna dopiero przed wieczorem. Gdy jechałem dorożką przez drogie memu sercu zaułki wileńskie, upiększone w owej chwili pomarańczowymi promieniami zachodzącego słońca, zastanawiałem się nad tym, jakie losy czekają wkrótce te ukochane mury.
- Po przyjeździe do domu na Antokolu zostawiłem rzeczy i natychmiast wsiadłem do autobusu, którego przystanek był przed redakcją „Słowa”. Stanisław Mackiewicz siedział w swym gabinecie redaktorskim głęboko poruszony. Właśnie nadeszła wiadomość o zawarciu paktu Ribbentrop-Mołotow. Nie potrzebował mi tłumaczyć, co to znaczy. Obydwaj uświadamialiśmy sobie, że dramat naszych losów już się rozpoczął.
- Około jedenastej wieczorem powędrowałem do redakcji „Kuriera Wileńskiego”, który w pewnym stopniu był konkurencją „Słowa” i w którym ja należałem do grupy wydawców. Przy wejściu natykam się na wychodzącą panią, zaprzyjaźnioną z redakcją studentkę Wydziału Sztuk Pięknych, zdolną malarkę, matkę dwojga dzieci. Twarz ma uszczęśliwioną, duże błyszczące oczy iskrzą się radością. Pytam: „Czego się pani tak cieszy?” Chwyta mnie za rękę: „Jak to? Pan nie wie? Hitler się skompromitował”. Czuję, jak z kolei moje oczy rozszerzają się ze zdumienia i ogarnia mnie po prostu przestrach. Przypominają mi się słowa Zagłoby, że głupota ludzka, tak samo jak i miłosierdzie Boże, jest bez granic. Moja sympatyczna rozmówczyni jest wyraźnie speszona. Pyta mnie, czy uważam, że gada głupstwa. Staram się jej wytłumaczyć, że na tę drogę „kompromitacji” niektórzy pruscy generałowie próbowali wejść już w 1921 roku i że dla nas jest niewiele pociechy z tego, co ludzie będą myśleli o niekonsekwencjach Hitlera, skoro za kilka dni czołgi sowieckie mogą się znaleźć na ulicach naszych miast i miasteczek.
Porucznik Stanisław Swianiewicz był wśród polskich oficerów, których uwięziono w sowieckich obozach. Znalazł się w pobliżu lasu katyńskiego, gdy Sowieci dokonywali tam masowych egzekucji na Polakach. 29 kwietnia 1940 roku wywieziony z obozu w Kozielsku wraz z 300 oficerami, a dzień później wysiadł na stacji Gniezdowo, skąd przewożono Polaków przeznaczonych do zgładzenia rozkazem Józefa Stalina w lesie pod Katyniem. Nagły rozkaz przysłany z Kremla spowodował, że odseparowano go z grupy, najpierw został skierowany do więzienia w Smoleńsku, a stamtąd przetransportowany na Łubiankę w Moskwie. Zanim znalazł się na froncie, gdzie wpadł w łapy sowieckich żołdaków, był profesorem ekonomii politycznej na Uniwersytecie Wileńskim i kierował działem studiów gospodarczych w Instytucie Europy Wschodniej w Wilnie. Uchodził przed wojną za jednego z ekspertów w dziedzinie gospodarki Rosji sowieckiej. Miał bardzo bogaty dorobek publikacji naukowych. Już po wojnie wrócił do pracy naukowej w Polish University College, następnie w University of Manchester. W latach 50. reprezentuje UNESCO w Indonezji. Lata 60. to stanowiska naukowe na uniwersytetach w Londynie, Halifax i Oxford i powrót do St. Mary’s University w Halifax.
Napisał o sobie: „nie jestem świadkiem masakry katyńskiej (…), jestem jednak oficerem kozielskim (…), jedynym który odbył drogę do miejsca kaźni (…). Ten pobyt w pobliżu lasku katyńskiego zaciążył na całym moim późniejszym życiu”. Składał zeznania przed powołaną w 1951 r. specjalną komisją Kongresu USA do zbadania zbrodni katyńskiej, występując w masce ze względu na bezpieczeństwo swoje i swoich bliskich. W latach 70. w Londynie, tuż przed wydaniem książki o Katyniu, na pustej ulicy przeżył zamach na swoją osobę – otrzymał w tył głowy cios od nieznanego sprawcy, który po zamachu zbiegł. W wolnej Polsce był tylko jeden raz – w 1990 r., gdy uczestniczył w uroczystości rodzinnej. Prezydent RP na uchodźstwie Ryszard Kaczorowski w 1990 r. odznaczył go Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski. Zmarł w Londynie w 1997 r. Do końca życia uznawał, że „sprawa Katynia” nie może przesądzać o przyszłości relacji polsko-rosyjskich.
Wróćmy do zdarzeń, jakie Stanisław Swianiewicz skrzętnie zapisał na stronach książki „W cieniu Katynia”.
- Lato 1939 rozbrzmiewało pogłoskami o nadchodzącej wojnie z Niemcami. Bardzo tej wojny nie chciałem i spodziewałem się, że w ostatniej chwili znajdzie się jakiś kompromis. Jeszcze wojny nie było. Był to dzień 31 sierpnia 1939 roku. Nie pamiętam nazwy tej miejscowości, gdzie zatrzymaliśmy się na nocleg. (…) W nocy wybuchł pożar w sąsiedniej dużej stodole, gdzie było złożone świeże zboże. Spaliło się sześć koni, cały zaprzęg jednego z działonów naszej artylerii towarzyszącej. Uznaliśmy to ogólnie za zły omen. Należy przypuszczać, że ten pożar to był sabotaż, czyli robota tzw. piątej kolumny.
- Po obu brzegach rzeki, zachodnim polskim i wschodnim niemieckim, zaległa cisza. Dzień następny był dniem dramatycznej wiadomości. Rozpoczął się on dziwną ciszą. Niemcy stali na przeciwnym brzegu, lecz nie wykazywali najmniejszej aktywności. Wyglądało tak, jakby coś szykowali lub też czekali na jakąś pomoc. Nawet samoloty nieprzyjacielskie – poprzedniego zresztą dnia sprawnie odpędzane przez nasze jedyne działo przeciwlotnicze – teraz nie pokazywały się wcale.
- (…) Nagle rano 17 września generał Sawicki, który nami dowodził, zebrał całą dywizję i oświadczył, że Rosja wystąpiła przeciwko nam i że w tych warunkach dalsza walka jest niemożliwa. Generał zapłakał i powiedział, że szeregowych zwalnia i zezwala im wrócić do domów, a oficerom rozkazuje, aby natychmiast samochodami usiłowali dotrzeć do granicy rumuńskiej.
- Czułem, że jakieś trudne do zdefiniowania uczucie grozy zaczyna we mnie narastać, tak jakbym słuchał potężnej symfonii odtwarzającej walkę z transcendentalnym żywiołem poza materialnymi wymiarami kosmosu. Myślałem o cyklach narastania i upadku wielkości w dziejach.
- (…) Powiedziałem: „Nie wydaje się mi, aby można było powiedzieć, że Polska umiera. Niezależnie od wyniku wojny jakieś Państwo Polskie istnieć musi. Ale jakie? Tego dziś nie sposób odgadnąć. Wydaje się, że w życiu Polski kończy się jedna epoka, do której (…) byliśmy uczuciowo przywiązani (…) i zaczyna się jakaś inna. (…) Jedno wydaje mi się prawie pewne: Polska w dotychczasowej postaci już na wschód nie będzie mogła powrócić. Dobrze wiem, co znaczą Sowiety w województwach wschodnich. Zmiotą bezwzględnie wszystko, na czym ta polskość się opierała”.
- Do mnie podszedł pułkownik Nowosielski. „Panie poruczniku, pańska decyzja?” – zapytał. „Panie pułkowniku, ja zostaję” – odpowiedziałem
Na tle rozgrywających się na olbrzymiej części Europy geopolitycznych wstrząsów dotykających ludzkich zbiorowości i stanowiących skutek II wojny światowej ze wszystkimi poprzedzającymi jej wybuch i wypełniającymi jej kolejne akty elementami, jednocześnie rozstrzygały się osobiste losy konkretnych osób. Warto mieć to na uwadze nie tylko przez dramatyzm sytuacji danej osoby, ale też przez wzgląd na sam moment podejmowania decyzji czy też ponoszenia ich konsekwencji.
Jak widać z powyższej cytowanej relacji, zaledwie niespełna miesiąc radykalnie zmienił rzeczywistość w skali masowej, ale też indywidualny wybór sprawił, że Stanisław Swianiewicz stał się – także symbolicznie – jednym z tych, którzy wpłynęli na linię swojej biografii. Na tyle, na ile to było możliwe. Na kolejnych kartach książki czytamy zarówno osobiste zapiski (bardziej fakt po fakcie niż data po dacie), ale też swego rodzaju analizy sytuacji, w jakiej znaleźli się Polacy uwięzieni przez NKWD. Dzięki rozległej wiedzy autor nie tylko referuje przebieg zdarzeń, ale też stawia je w kontekście historii rosyjskiego imperializmu, technik, jakimi posługiwali się Rosjanie wobec każdego, kto oponował przeciw totalitarnej władzy cara czy rad.
- Po zamknięciu drzwi zapanowała całkowita ciemność. Po chwili auto ruszyło. Przeżegnałem się. Błysnęła mi myśl, że jestem przeznaczony do egzekucji.
- Związek Sowiecki nie podpisał żadnych konwencji w sprawie traktowania jeńców wojskowych. Logicznie byłoby przypuścić, że rozstrzela się pewną ilość osób, co do których istniały poszlaki, że mogły być zaangażowane w jakąś nieprzychylną dla Związku Sowieckiego aktywność, a resztę ludzi, co do których nie miało się żadnych indywidualnych pretensji, postara się wykorzystać w ramach tych wielkich programów inwestycyjnych, które Rosja komunistyczna starała się realizować. W szczególności odnosiło się to do różnego rodzaju specjalistów: inżynierów, lekarzy, agronomów. Pomimo że uchodziłem za jednego ze znawców Rosji, nie umiałem wówczas przeniknąć, jakie były zasady dialektycznych decyzji NKWD.
- Zacząłem się cicho modlić. Przed oczyma wyobraźni zamajaczył trójkąt Ostrej Bramy. Po jakiejś półgodzinie auto stanęło. Skrzypnęły ciężkie zawiasy otwieranej bramy. Wjechaliśmy na jakieś podwórze. Zaczął się zupełnie nowy okres moich dziejów wojennych.
Od 30 kwietnia do 5 maja 1940 roku Stanisław Swianiewicz był przetrzymywany w więzieniu wewnętrznym NKWD w Smoleńsku. 6 maja 1940 roku przewieziono do Moskwy, gdzie został osadzony na Łubiance. Stosowano tam wobec niego mniej lub bardziej finezyjne i brutalne techniki perswazji, których celem było na przykład udowodnienie, iż był… szpiegiem wywiadu japońskiego. 25 grudnia 1940 roku przeniesiono go do celi w Butyrkach, w tej samej baszcie, gdzie był uwięziony między innymi Pugaczow – przywódca chłopskiej rebelii z czasów Katarzyny II. Tam pod koniec lutego 1941 roku został powiadomiony o skazaniu na 8 lat w łagrze nad rzeką Wym na terenie „Republiki Komi” (północno-wschodnia europejska część Rosji), przy czym na poczet kary zaliczono mu okres od osadzenia w obozie Kozielsk.
- Wśród brudu i gnoju wykwitają czasami kwiaty ludzkiej dobroci. Mam tu na myśli zjawiska wzajemnej pomocy i uczynności pomiędzy zupełnie nieznajomymi przedtem ludźmi. Atmosfera moralna łagrów jest straszna: głód, smród i eksploatacja ludzkiej pracy przekraczająca granice ludzkiej wytrzymałości. Są to konsekwencje systemu, który wbrew teorii socjalistycznej stwarza wojnę wszystkich przeciw wszystkim, systemu, który sprawia, iż często jedynie przez oszukaństwo, kradzież i upodlenie człowiek jest w stanie uratować swoje życie. Jest to dziedzina, w której operuje szatan.
- Jeśli przetrwałem wszystkie okropieństwa zimy 1941 – 1942 w północnych łagrach, to przede wszystkim dlatego, że szereg razy w najbardziej, zdawałoby się, beznadziejnych sytuacjach jak najbardziej niespodziewanie zjawiał się ktoś, kto wyciągał pomocną rękę lub stwarzał sytuację umożliwiającą dalszą walkę o przetrwanie.
Z łagru Stanisław Swianiewicz został zwolniony 20 kwietnia 1942 roku, gdy był na skraju fizycznego wyczerpania. Było to rezultatem zbiegów okoliczności, w wyniku których do ambasady polskiej zajmującej się wtedy Polakami zwalnianymi z łagrów, dotarła wiadomość o „polskim oficerze z Kozielska”. Rosjanie wydali dokument, w którym określono go mianem „grażdianin” („obywatel”), i zgodę na podróż do Kotłasu, gdzie miał go przejąć przedstawiciel polskiej ambasady. Dostał też lepsze ubranie, w którym dojechał do Kotłasu, gdzie na dworcu natknął się na wojskowego w mundurze z naszywką „Poland”. Oficer ów zajmował się tworzeniem oddziałów polskich sił zbrojnych na terenie Rosji. Uzyskując kolejne zaświadczenia, dojechał do Kirowa, a urzędujący tam polski dyplomata z socjalistycznym rodowodem sprzed wojny przejął opiekę nad Stanisławem Swianiewiczem. Najprawdopodobniej informacja o jego „drodze z Kozielska” sprawiła, że znalazł się pod szczególną opieką polskich dyplomatów. Była to, jak się szybko okazało, szczególnie koronkowa rozgrywka pomiędzy służbami sowieckimi i polskimi, a te drugie miały świadomość wagi wiedzy, jaką dysponował Stanisław Swianiewicz na temat masakry katyńskiej. Zastosowane różne wybiegi Polaków sprawiły, że przez Gorki udało się go przetransportować drogą wodną po Wołdze do Kujbyszewa.
W Kujbyszewie miała siedzibę polska ambasada działająca w miarę możliwości autonomicznie od Rosjan, dzięki rozmaitym porozumieniom politycznym, z napaścią Niemiec na Sowiety w tle. Stanisław Swianiewicz, mimo wiedzy o egzekucjach przeprowadzonych w kwietniu 1940 roku, nie miał świadomości o ich skali. Uznawał nawet „za nieprawdopodobne, aby doszło do masowych i planowo przeprowadzonych mordów”. Taką opinię wyrażał w rozmowach z polskimi dyplomatami i biskupem polowym Józefem Gawliną, który wizytował polskie oddziały wojskowe rozsiane po Afryce Północnej i Azji Centralnej. W tych i wielu innych rozmowach mówił nawet, że są „tendencje przemawiające przeciwko przypuszczeniom, że nasi oficerowie zostali po prostu wymordowani, chociaż z drugiej strony trudno było sobie wyobrazić jakąś straszną katastrofę, która by ich wszystkich pozbawiła życia, i to jednocześnie w trzech obozach oddalonych od siebie o setki kilometrów”.
Jak widać, Stanisław Swianiewicz, którego osobowość intelektualnie i moralnie została ukształtowana w silnej aurze koncyliacyjności oraz szacunku wobec pisanych i niepisanych reguł cywilizacji zachodniej, nie przyjmował do wiadomości skali okropieństw, brutalności, bezwzględności i cynizmu, jakie stosowali Sowieci. W książce bardzo drobiazgowo maluje obraz nastrojów panujących wśród Polaków przebywających w Rosji, relacjonuje debaty ideowe i szkicuje schematy działania różnych polskich frakcji na tle geopolitycznej gry Rosji i Stanów Zjednoczonych. Znów zbieg rozmaitych okoliczności i determinacja sprawiają, iż Stanisław Swianiewicz – dosłownie w ostatniej minucie – wbiega na trap statku, którym polscy dyplomaci odbijają z rosyjskiego brzegu. Celem morskiej, a potem lądowej podróży był Teheran. Drogi Polaków, którzy zostali wtedy w Związku Sowieckim, były potem skrajnie różne i nie wszystkie zaprowadziły do Polski, a jeśli już, to nie była to Polska wolna.
Gdy znalazł się w wolnym państwie i potem dzień po dniu wracał do wewnętrznej wolności, odzyskiwał naukowo motywowaną przytomność umysłu i przez nią zyskiwał rzeczywisty obraz zdarzeń, których stał się – po części z własnej woli, a po części w efekcie decyzji innych ludzi – nie tylko świadkiem, ale nade wszystko uczestnikiem.
- W Teheranie nie było zaciemnienia. Uderzyły nas blaski reklam, których nie widziałem co najmniej od trzech lat. Mieliśmy poczucie, że wjeżdżamy do wielkiego nowoczesnego miasta. Stanęliśmy przed ogrodem okalającym gmach poselstwa RP. Spotkał nas tam sekretarz poselstwa Michał Tyszkiewicz, którego znałem przed wojną i który również przeszedł przez łagry sowieckie. Gdy powiedziałem mu o dodatnim wrażeniu, jakie sprawia na mnie Teheran, odpowiedział: „Ja się też zastanawiam, czy Teheran bardziej przypomina mi Paryż czy Wilno” – porównując w ten sposób stolicę Persji z dwoma miastami, do których miał szczególny sentyment. Moja droga spod złowieszczego lasku w pobliżu Smoleńska w świat ludzi wolnych osiągnęła swój punkt docelowy.
- Jasna stała się również rzecz inna. Mianowicie zrozumiałem, że pomimo wszystkiego, co w Związku Sowieckim przeżyłem, pomimo dantejskich scen, które oglądałem w łagrach, pomimo wszystkiego, co czytałem o procesach z lat 30., wciąż zbyt optymistycznie oceniałem moralną treść państwa sowieckiego i wciąż wierzyłem, że gdzieś na szczytach władzy sowieckiej istniały jakieś resztki poszanowania dla życia ludzkiego i godności ludzkiej, i dla pewnych zasad moralnych ogólnie przyjętych w świecie cywilizowanym.
Stanisław Swianiewicz dalej już używa coraz bardziej jaskrawych fraz, aby ukazać prawdę o ludobójstwie katyńskim. W swojej książce przeprowadza czytelnika przez kulisy i kuluary operacji dyplomatycznych, prokuratorskich i badań historycznych nad sowiecką zbrodnią, której miejscem i symbolem stał się Katyń. Od katalogu faktów przechodzi do pytania o przyczyny, dla których doszło do masowych egzekucji na Polakach. Swoje analizy prowadzi między innymi w kontekście sojuszu Hitlera ze Stalinem. I wreszcie dochodzi do clou problemu, czyli do relacji Polska – Rosja.
- Sprawa katyńska zostanie zamknięta tylko wówczas, gdy cały naród rosyjski potępi tę ohydną zbrodnię, dokonaną z pełną premedytacją przez NKWD – i wyciągnie z tego konsekwencje.
Pisząc te słowa w 1976 roku, Stanisław Swianiewicz pozostał wierny przeświadczeniu, że mimo niebywałych historycznych rowów, nawet mimo „sprawy katyńskiej” Polacy i Rosjanie mogą kiedyś pokojowo współżyć. Taki pogląd reprezentował do ostatnich chwil swojego życia, choć nie spełnił się kluczowy warunek pojednania polsko-rosyjskiego.
Wiemy – po roku 2004 (Biesłan, Czeczenia), po roku 2008 (Gruzja), po roku 2010 (Smoleńsk), po roku 2014 (Ukraina), po roku 2022 (Ukraina) i dzisiaj, czyli w roku 2023 – że nie tylko nie spełnił się ten warunek, ale doszło do następnych okoliczności sprawiających, że dla Polski, dla świata Zachodu uosabianego teraz przez Ukrainę, Rosja nadal jest agresywnym i imperialnie usposobionym państwem. W istocie jest terytorialnie i politycznie rozlanym organizmem toksycznym dla cywilizacji w skali globalnej.
Przyszłość zaskakuje, bo zbyt łatwo zapominamy przeszłość.Stosunkowo łatwo wypieramy zapisy pamięci, zastępując je – bywa, iż naiwnymi – oczekiwaniami syconej optymizmem wyobraźni. Pisze się, że historia jest nauczycielką życia. Mówi się, że lepiej być mądrym przed szkodą. Dzieje toczą się kołem – czasem mniejszym, innym razem wielkim – lecz warto dostrzegać analogie. Oby nie było za późno!
Rozważania w cyklu „Bliżej Słowa”: Stanisław Swianiewicz, W cieniu Katynia, Czytelnik, Warszawa, 1990 / 16.04.2023 / sudeckiefakty.pl