Najpierw fatalny początek w postaci ustawy, potem pospolite ruszenie w trakcie jej wprowadzania. Realizacja to już pełna improwizacja, a problem jak zalegał, tak zalega. Całość jest najlepszym dowodem na to, że od samego mieszania w szklance herbata nie zrobi się słodka.
Szarego obywatela średnio może interesować, co i kto wymyśli, aby śmieci znikały spod jego domu. Szary obywatel jest nawet skłonny zapłacić za tę usługę, o ile cena nie jest wygórowana i nie żąda się od niego specjalnej fatygi. Szary obywatel jest zadowolony, jeśli może bez zbędnych ceregieli wyrzucić odpady do ustawionego możliwie blisko zbiornika, który jest systematycznie opróżniany, bo tak jest wygodnie. Ten sam szary obywatel – gdy niemalże z dnia na dzień zostaje zobligowany do: 1. ustalenia, ile i jakie śmieci wyrzuci w określonym czasie, 2. spisania tych ustaleń w formie przypominającej zeznanie podatkowe, 3. złożenia tej deklaracji w magistracie – przestaje być zadowolony.
Sam deklarację złożyłem w ostatnim dniu, jaki wyznaczyła miłościwie nam panująca lokalna władza. Na szczęście mogłem wypełnić formularz w wersji elektronicznej, bo nieczytelność mojego odręcznego pisma mogłaby sprawić, że obstawiłbym inną ilość odpadów, niż faktycznie ich „produkuję”. Przyznam jednak uczciwie, że sensu stawiania każdego mieszkańca wobec obowiązku pisania na temat własnych śmieci nie dostrzegam. Śmieci są towarem. Po stronie tego, kto je odbiera powinno leżeć zadanie ich odebrania co do kilograma, co do sztuki czy co do metra sześciennego. Jeśli już gminy mają tym zawiadywać, to ich rolą jest znaleźć takiego odbiorcę, który: 1. nie będzie przerzucał kosztów segregacji czy utylizacji odpadów na mieszkańców, 2. będzie do odbioru, segregacji i utylizacji przygotowany, 3. nie będzie zbyt drogi, bo przecież strumień śmieci płynie bez przerwy. Jeśli natomiast obowiązuje biurokratyczna procedura, to wielu ludzi z góry zakłada, że można ją ominąć. Nikt nie lubi być do czegokolwiek zmuszany, szczególnie gdy ma za to płacić.
Kubły i pojemniki na śmieci jak stały, tak stoją. Zbiorniki na odpady segregowane też są, ale były już wcześniej. Ludzi raczej nie przybyło w naszej Gminie, a więc ilość śmieci gwałtownie nie wzrosła. Małe Ząbkowice Śląskie oraz tysiące polskich miast i wsi obstawiono kolorowymi lub szarymi, zagracającymi przestrzeń, urządzeniami do zbierania śmieci. Wielka Bruksela (jakby nie było – nieformalna stolica Unii Europejskiej, której dyrektywy rzekomo wykonujemy, babrając się w śmieciach) rozwiązała problem prosto. Kupujesz sobie worek do określonych śmieci lub worek „na wszystko” w dowolnym punkcie handlowym. Po jego napełnieniu wystawiasz go raz lub dwa razy w tygodniu na krawężniku i masz śmieci z głowy. Zabiera je zgrabny i czysty samochód firmy utylizacyjnej, która ma w ten sposób produkt swojej działalności. Żadnych deklaracji, żadnej biurokracji, a miasto zarabia na … prowizji od sprzedaży worków. Bruksela nie jest idealnie czystym miastem, ale przepełnionych kubłów nie widać, choć przysłowiowy szary obywatel nigdzie niczego nie podpisuje.
Tekst opublikowany w Tygodniku „Gazeta Ząbkowicka” – nr 5 / 23 - 29.10.2013