Banalizacja wszystkiego, co ma jeszcze jakieś znaczenie, redukowanie wartości do poziomu jednorazówek oraz przesuwanie granicy przyzwoitości i smaku do punktu, w którym godność i gust stają się marginesem – to rezultaty bezideowości.
Czuję się zażenowany, a chwilami nawet mdli mnie od przejawów prostactwa i bezduszności w gestach i słowach tzw. „osób publicznych”. Nie będę wyładowywał tutaj złych emocji, jakie wzbudzają we mnie tuzy sceny politycznej czy gwiazdy showbiznesu. Jedni i drudzy są warci siebie, bo jedni i drudzy coś udają. Pierwsi udają troskę o dobro wspólne, drudzy udają uprawianie sztuki. Tragiczne jest to, że media relacjonują i replikują ich zachowania wywołując wrażenie, iż są one czymś normalnym. Coraz trudniej jest przedrzeć się przez gąszcz tego, co instrumentalizuje człowieka do tego, co człowieka czyni podmiotem. Niepokojąco rzadko zdarza się rozmawiać o czymś inspirującym, słuchać niebanalnych treści oraz oglądać i słuchać czegoś, co nie każe spuszczać wzroku czy zasłaniać uszy. Nic nikogo nie pociąga, nie frapuje, nie pobudza wyobraźni, nie porusza umysłu, nie wzrusza serca. Komunały, frazesy, slogany, truizmy, ogólniki zalewają środowisko komunikacji międzyludzkiej i zagłuszają rzeczywiste przesłania. To zawstydzające zjawisko staje się niemal wszechobecne.
Niesamowicie trudno jest się odnaleźć w świecie wypłukanym z idei, w środowisku społecznym genetycznie modyfikowanym w kierunku korporacji, w przestrzeni publicznej odartej z trwałych zasad i zdanej na grę interesów, w relacjach międzyludzkich ukierunkowanych na transakcyjność. Trudno? Właściwie nie można się w wymienionych uwarunkowaniach odnaleźć bez rezygnacji ze swojej tożsamości, bez utraty indywidualności, bez możliwości konfrontowania (i rewidowania) swoich przekonań z innymi, bez doświadczania kreatywności przynajmniej na poziomie wdzięczności za ofiarowaną wartość. Przesadzam? Przejaskrawiam? Niech ktoś wyprowadzi mnie z błędu!