Nie masz wrażenia, że coraz częściej znajdujesz się pomiędzy skrajnościami? Nie masz intuicyjnego doznania graniczącego z pewnością, że to stan, który kiedyś dotyczył tylko jakichś sekwencji życia, a teraz stykasz się z nim niemal wszędzie? Nie masz przekonania, że radykalizm opcji, przed jakimi stoisz, sprawia coraz więcej problemów nie tylko w sytuacjach wyjątkowych, ale na co dzień?
Masz ochotę opuścić tę spolaryzowaną przestrzeń, aby nie doświadczać dylematów drobnych i wielkich? Aby tak się stało trzeba byłoby zrezygnować z wolności. Wyrzec się jej, zdać się na tak zwany „ślepy los” lub „niewidzialną rękę rynku” i… będzie po kłopocie. Wystarczy ulegać nurtowi mody, trendom obyczajów, nawykom konsumenckim, perswazji reklamy, nachalności propagandy. Nie trzeba dźwigać balastu własnych poglądów, weryfikować zasadności wykonywanych czynności, reagować tylko na to, co zmusza do aktywności, nie przyznawać się do odmiennych upodobań i nie ustalać granic pomiędzy pięknem a brzydotą. Można się zwolnić z rozróżniania dobra i zła poprzez dawkowanie „mniejszego zła” i zredukować niepokój uznając, że prawdy obiektywnej nie ma, a obowiązuje co najwyżej reguła „tu i teraz”. I wreszcie za miłość uznać można przyjemność i jako szczęście traktować zadowolenie. Nawet religijność może się stać sferą subiektywizmu i selektywności, bo tak pojmowana wiara zapewnia dobrostan i przysłowiowy „święty spokój”.
Nie brakuje wokół nas (może nawet i nam się to przytrafia) sytuacji komfortu stabilności czy też zalet przewidywalności. Takie okoliczności same w sobie są czymś pozytywnym i możemy ich sobie wzajemnie życzyć. Świadomość poukładanego życia osobistego, ciepła rodzinnego, przyzwoitego statusu materialnego, bezpiecznego statusu społecznego (w tym pracy i relacji w środowisku) oraz bufor luzu na własne zamiłowania, daje poczucie egzystencjalnego spełnienia. Zabiegamy, aby nie było gorzej, i aby było lepiej. Cokolwiek zaburza ten uładzony krajobraz, wzbudza mechanizmy obronne i jeśli nie rozbija większości czy wszystkich elementów opisanej wyżej mozaiki, zdolni jesteśmy przejść wstrząs i nawet wzmocnić się nim.
Jaki świat byłby miły, gdyby stawiał nas wobec alternatywy między autem różowym i autem zielonym. Jednak tak nie jest i nie chodzi tu o posiadanie czegokolwiek, bo samo w sobie nie jest to czymś złym. Co więcej, stosunkowo często, w zasadzie każdego dnia, stawiani jesteśmy lub sami się ustawiamy pomiędzy dylematami o zupełnie innej wadze.
Trudniej jest, gdy zarówno w punkcie wyjścia, jak i na całej drodze – wciąż lub choćby najczęściej – mamy „pod górkę”. Konieczność wybierania tego, z czego rezygnuję lub tego, czego sobie odmawiam ma temperaturę mrozu. Jeśli rzeczywistość wymaga ograniczania lub niedostępności tego, co jest wartościowe i pomocne, a jeszcze ów wymóg swoimi konsekwencjami obejmuje inne osoby, wewnętrzny skwar przepala nie tylko uczucia, ale i rozum. Co powiedzieć o sytuacjach, w których człowiek staje się przedmiotem lub (za przeproszeniem) „mięsem armatnim” w konfliktach na małą czy wielką skalę?
Gdy poziom stanów wstrząsających każdym normalnym człowiekiem sięga cierpienia fizycznego wynikającego z chorób (z całą ich paletą od uleczalności do terminalności) czy też bólu odrzucenia, samotności, bezbronności i bezsilności, wówczas kataklizm indywidualny czy doznawany z innymi lub obok innych (w tłumie albo pustce), nicuje wnętrze człowieka. Zaciskamy dłonie albo wznosimy wzrok na samą myśl o takich okolicznościach i nie życzymy ich nikomu. W takim kontekście znacznie łatwiej zdać sobie sprawę, że życie nie polega na wyborze pomiędzy autem różowym a autem zielonym. Żadne z nich nie zawiezie nas do sklepu ze szczęściem, żadnym z nich nie dojedziemy do raju.
Człowiek nie umknie przed trudnymi wyborami. Nikt z nas nie schowa się przed światłem i ciemnością, przed upałem i zimnem. Nie istnieje rondo, po którym można byłoby uniknąć zjazdu w kierunku dobra lub zła. Na rozstaju egzystencjalnych dróg nie da optować za szlachetnością i podłością jednocześnie. Nawet na wielopasmowej autostradzie obowiązują reguły, których złamanie wywołać może z wysokim prawdopodobieństwem katastrofę w ruchu lądowym. Najdoskonalej przygotowany statek kosmiczny z perfekcyjnie dobraną i wytrenowaną obsadą astronautów może nie wrócić na ziemię. Wymienionych kilka sytuacji i niewymienionych nieskończona ich liczba przypomina, że cofnięcie skutków podjętego rozstrzygnięcia nie jest możliwe.
Nie ma czegoś takiego jak odwracalność czasu. Jest za to wiara – wybór najradykalniejszy z możliwych i przesądzający o wartości wszystkiego, czego doświadczamy niezależnie od barw wehikułu życia, którym przemieszczamy się z dnia na dzień, z roku na rok, czasem z sekundy na sekundę. Z pierwszego oddechu po oddech ostatni. Czas jest darem Bożej Opatrzności. Uwierz.