Gradobicie bluzgów zamieniło ulicę Wiejską w stolicy Polski w rynsztok. Wszystkim, którzy słusznie obruszają się wobec tak niepospolitej wulgarności trzeba jednakże przypomnieć, że to nie pierwszy i nie najbardziej cuchnący wyciek impertynencji z jakim mieliśmy do czynienia w ostatnich latach.
Przestrzeń publiczna – ulice i place, media, katedry uczelniane, sceny i areny – stały się nie od wczoraj, i nawet nie od kilku lat, wysypiskiem plugastwa. Dzieje się tak za sprawą fałszywie pojmowanych: swobody wypowiedzi, twórczej wolności i debaty społecznej. Duchową i cywilizacyjną busolę Polski, której depozytariuszem do 2005 roku był Jan Paweł II, strącono po odejściu świętego papieża. Ostatni z niekwestionowanych przywódców nie mógł już mówić, a ten moment stał się przełomem, po którym głos podnieśli jego oponenci moralni i ideowi. Lawina błota etycznego i estetycznego, nazywana dla zmylenia tropów, dyskursem i wolnością zalewa systematycznie i z coraz większą siłą kolejne obszary. Rok 2010 był kolejną wyrazistą demonstracją niszczących tkankę wulkanów nienawiści. Nic już wtedy nie było „święte”, a od tego czasu zdegenerowana tkanka namnaża się w opętańczym tempie. W 2020 roku koszmar atomizacji wybuchł w skali globalnej i stał się silnym katalizatorem obłąkańczego poziomu indywidualizmu.
Nie rzecz w tym, że można „już” mniej lub bardziej kontestować wszystkich i wszystko. Sedno fatalnego procesu tkwi w deprecjonowaniu reguł myślenia i wartościowania. Z poziomu idei masowo wciągnięci jesteśmy – jako społeczeństwo – w lej ideologii oraz ideologicznych swarów, które nie tylko są bezproduktywne. Są zarzewiem destrukcji osób i społeczeństwa. Jesteśmy tym coraz bardziej splątani.
Sprowadza nas to, choćbyśmy się odwracali zmysłami od incydentów i systemów dewaluujących naszą cywilizację, do defensywy. Komentujemy, krytykujemy, negujemy i oskarżamy dewastatorów cywilizacji, tymczasem ucieka czas i energia, jaką winniśmy poświęcić na budowanie w sobie i konstruowanie wokół siebie rzeczywistości nakierowanej na osobisty i zbiorowy rozwój. Tracimy z pola widzenia to, co sprawia, że ludzie tworzą wspólnoty. Zaledwie pojedyncze osoby wśród duchowych, intelektualnych, politycznych i biznesowych liderów nie godzą się na wszechogarniającą zapaść. Nawet we własnych środowiskach bywają uznawani za zawalidrogi i są oskarżani o nadmierne przywiązanie do tego, co rzekomo bezpowrotnie minęło.
Piękno nie minęło. Dobro nie minęło. Prawda nie minęła. Sens ma sens, a znaczenia znaczą nadal. Wartości mają wartość, a przyszłość ma przyszłość. Sięgnąć trzeba po idee. Słowa mogą dawać i spajać, tylko jeśli opisują rzeczywistość. Wówczas rozwiązują najbardziej splątane węzły.