Wyobrażacie sobie pomnik ku czci Krzyżaków na polu… pod Grunwaldem? A może pozwolicie ponieść się fantazji, by uznać za oczywiste wykład Joachima von Ribbentropa dla polskich dyplomatów w… Warszawie? Zdolni jesteście objaśnić powody, dla których szef biura bezpieczeństwa narodowego, a więc kluczowa osoba w Kancelarii Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej toczy rozmowy z urzędnikiem Kremla uznawanym przez cywilizowany świat za… wykonawcę serii spektakularnych zbrodni państwa rosyjskiego? A może nie rozumiecie, dlaczego Polacy mieli płacić za rosyjski gaz… więcej niż Niemcy?
Od chwili, gdy doszło do starannie skrywanych punktów ich biografii; może również z powodu deficytów wiedzy, wykształcenia czy obycia; niewykluczone, że wskutek własnych egoizmów, zachłanności, przeróżnych nieprzepracowanych kompleksów i moralnych niedostatków – pewni ludzie są bardziej podatni na to, by stawać się osobowościami fleksybilnymi do tego stopnia, że w rzeczywistości nie mają własnego, a więc prawdziwego „ja”. Nie mają własnej tożsamości lub jest ona zidentyfikowana w tajnych archiwach. To wszystko jednak nie tylko nie wyklucza ich z życia publicznego. Paradoksalnie te przymioty ustawiają ich na prostej do kariery, w tym kariery politycznej. Gdy już znajdą się u jej szczytów, nie tylko gnuśnieją (to ich problem) i stają się apodyktyczni (uciążliwość dla otoczenia). Wyrządzają niepowetowane szkody dla całych społeczeństw (co już oznacza zagrożenie na wielką skalę). Są marionetkami i tworzą marionetkowe rządy.
Po 10 kwietnia 2010 roku u sterów całej polskiej nawy państwowej znalazła się jedna grupa polityków. Przejęcie władzy w Polsce, do którego wtedy doszło, stanowiło apogeum wpływów tej politycznej frakcji po 1989 roku. Wspólną cechą jej członków było poddaństwo. Nosili je w sobie już wcześniej, nie skrywali go nawet nadmiernie, gdy w 2007 r. wygrali przedterminowe wybory parlamentarne. Sukces w przedterminowych wyborach prezydenckich 2010 roku ma dotąd wszelkie cechy zwycięstwa pyrrusowego. Gdyby jednak chodziło tylko o „pilnowanie żyrandola” (jak się o urzędzie prezydenta wówczas mawiało), byłaby to kwestia dale, niż trzeciorzędna. Rzecz w tym, że konstytucyjne ośrodki władzy w Polsce znalazły się w rękach postaci wręcz demonstrujących czołobitność i usłużność wobec innego państwa. Warszawa wpadała w orbitę Moskwy.
Przejawy symboliczne tego wasalstwa, jak choćby gesty druzgocące pamięć i wrażliwość historyczną Polaków w połączeniu z oznakami podporządkowania krytycznych dla bezpieczeństwa państwa struktur instytucjom obcego i w gruncie rzeczy wrogiego mocarstwa, weszły w fazę zenitu właśnie z chwilą, gdy życie stracił prezydent Lech Kaczyński. Oba aspekty – symboliczny i praktyczny – oglądaliśmy w kolejnym (jedenastym) odcinku serialu dokumentalnego TVP „_Reset”. Michał Rachoń i Sławomir Cenckiewicz ukazali obie warstwy procesów, które zaczęły się znacznie wcześniej, które zostały zahamowane i w pewnym stopniu odwrócone na korzyść Polski dopiero w 2015 r.
Porażać może zrealizowany pomysł ustawienia w Ossowie – miejscu Bitwy Warszawskiej z 1920 r. – pomnika ku czci bolszewickich sołdatów, którzy wtedy napadli na Polskę i zniweczyć zamierzali zaledwie dwuletni dorobek niepodległości Rzeczypospolitej. Szokować mogą popisy polskich celebrytów czy aktorów, którzy w pląsach i pokłonach prezentowali się wobec rosyjskiego prezydenta goszczonego w Warszawie zaledwie w kilka miesięcy po tragicznej śmierci naszych rodaków w Smoleńsku. W osłupienie wbija widok szanowanego reżysera wraz z ekipą aktorską filmu „Katyń” składających wiernopoddańcze hołdy przed politycznymi i prawnymi spadkobiercami Józefa Stalina. Żenować musi obraz wspólnej obecności Bronisława Komorowskiego i Wojciecha Jaruzelskiego na manifestacji w Moskwie czy obraz polskiego prezydenta dekorującego wysokimi odznaczeniami państwowymi funkcjonariuszy państwa rosyjskiego, którzy „pracowali” w Smoleńsku po tym, gdy doszło tam do śmierci naszych rodaków.
Te „slajdy” ukazujące poddaństwo rządzących naszym krajem wobec Rosji to tylko wierzchołek gigantycznej lodowej góry: A) Od pierwszych minut (dosłownie!), gdy służby rosyjskie powiadamiały Donalda Tuska o tym, co stało się w Smoleńsku; B) poprzez natychmiastowe przejęcie pałacu prezydenckiego; C) późniejsze rozkołysanie nastrojów społecznych w Polsce; D) przez równoległe i globalne kreowanie wizerunku Federacji Rosyjskiej jako państwa przyjaznego Polsce; E) aż po faktyczne ustanowienie nadrzędności agendy rosyjskiej nad polskimi służbami oraz strategicznymi instytucjami państwa – mieliśmy do czynienia z systematycznym i precyzyjnie realizowanym planem pisanym na Kremlu. Belweder i Pałac Prezydencki, Kancelaria Prezesa Rady Ministrów oraz kolejne istotne dla politycznego, gospodarczego i społecznego bezpieczeństwa Polaków punkty stawały się instrumentami wpływów rosyjskich w sposób skrywany przed opinią publiczną. Szkolenie polskich ambasadorów przybyłych z całego świata do Warszawy przez rosyjskiego ministra spraw zagranicznych Sergieja Ławrowa w obecności jego polskiego odpowiednika (może właściwsze byłoby określenie „plenipotenta”) było wisienką na torcie.
Późniejsze ślady sekwencji zdarzeń z 2010 roku to na przykład skrajnie niekorzystne dla Polski umowy na dostawy gazu, uruchomienie i próby rozszerzania tzw. „małego ruchu granicznego” z obwodem królewieckim. Znacznie poważniejsze koincydencje sięgały praktycznego demontażu polskiej obronności (w tym przesuwania strefy obronnej na linię Wisły) i polskiego systemu bezpieczeństwa energetycznego. To zresztą temat na znacznie szerszy wywód w cyklu #ANEKS. Stawaliśmy się jako państwo i społeczeństwo coraz bardziej zależni od decyzji zapadających w Moskwie, choć deklaratywnie pozostawaliśmy w NATO i UE (nie można wykluczyć, że z rosyjskiego punktu widzenia mieliśmy być wysuniętą na zachód szpicą rosyjskich służb). Nawet Sergiej Ławrow, w trakcie słynnej pogawędki z Radosławem Sikorskim na balkoniku Pałacu na Wodzie, nie krył zaskoczenia pomysłami swojego rozmówcy sugerującymi oficjalny udział Rosji w Pakcie Północnoatlantyckim i dawał do zrozumienia, że „trudno sobie wyobrazić akcję taką jak w Gruzji we współpracy w NATO”. Po dmuchnięciu dymem papierosowym w twarz polskiego polityka Rosjanin wrócił do pokoiku, gdzie na ścianach wiszą z historycznych względów wizerunki rosyjskich carów…
Przywództwo wymaga odwagi – tej osobistej szczególnie. Także odwagi określanej mianem „cywilnej”, odwagi moralnej, intelektualnej i estetycznej. Nie może być realnym przywódcą ktoś pozbawiony tzw. „kręgosłupa”. Sprężystość potrzebna w polityce nie jest tożsama z giętkością plasteliny. Posłuszeństwo i poddaństwo są bliskimi sobie postawami, ale jest między nimi subtelna różnica. Pierwszą można traktować jako moralną cnotę lub świadomy wybór sposobu życia oznaczający podmiotowość. Druga jest synonimem bezwolności i uprzedmiotowienia się.
Tym, którzy zwracają się ku zmiennym i doraźnym celom (mówi się czasem, że są „chorągiewkami”), nie ufają zarówno zdradzeni, jak i „nowi panowie”. Mogą być narzędziami, mogą być instrumentalizowani, mogą być „kupowani” i „szachowani”. Zdolni są do sprzedawania wszystkich i wszystkiego, byleby zyskać choć na chwilę poklask i władzę. Ludzie z plasteliny są niebezpieczni – nie można się na nich opierać. Ludzie z plasteliny czerwonej są zagrożeniem – są zdolni do wszystkiego.
https://www.youtube.com/watch?v=fkOPO3Ln7ls