Areną jest #miasto2_0 , a ścierają się dwie rzeczywistości: miniona i nadchodząca. Przeszłość, którą rzekomo znamy i przyszłość, którą jakoby przewidujemy. Rzecz dzieje się tu i teraz, nie tylko na naszych oczach, ale z naszym udziałem. Społeczność lokalna wyzuta z historii i pozbawiona horyzontu przyszłości nie poradzi sobie z teraźniejszością i jej wyzwaniami.
Wspólnota samorządowa opiera się na czymś, co łączy ludzi mieszkających w danym mieście. Bez spoiwa leżącego w głębi tkanki społecznej każdy wysiłek budowania wartości trwałych jest skazany na genetyczną słabość. Jednocześnie żadna lokalna społeczność nie jest wyrwana z kontekstu narodowego i państwowego, a te na przestrzeni wieków w przypadku Polski, nie stanowiły oazy stabilności. Na Dolnym Śląsku, w powiecie ząbkowickim, w Ząbkowicach Śląskich wielu z nas ma w świadomości zakorzenienie rodzinne w innych miejscach, z których część wyrwano z granic Polski po II wojnie światowej. Wiemy też, jak często i jeszcze nie tak dawno „mówiło się”, że jesteśmy tutaj „na jakiś czas”. Dopiero koniec minionego milenium zaznaczył się rosnącą akceptacją dla status quo. Niewątpliwie zmiany społeczne przełomu lat 80. i 90. ubiegłego wieku oraz naturalna zmiana pokoleniowa wykreowała naturalne warunki już nie do asymilacji, ale do tożsamości lokalnej. Jednocześnie – niestety – trzeba mówić o swego rodzaju kosmopolitycznej eksplozji motywowanej usprawiedliwionymi oczekiwaniami związanymi z dobrą pracą, godziwą płacą i przyzwoitymi warunkami egzystencji. Mam tu na myśli migrację zarobkową na Zachód, której kulminacja miała miejsce w czasie akcesji Polski do Unii Europejskiej.
Jednym (jeśli nie najważniejszym) z czynników konstruujących owo utożsamienie z miejscem, gdzie przychodzimy na świat, gdzie przechodzimy szlif edukacyjny, gdzie dojrzewamy do ról życiowych, i gdzie wreszcie toczy się życie naszych rodzin, nasza praca i wszelka inna aktywność – jest polskość. Jakkolwiek to pojmować, bycie Polką czy Polakiem jest spoiwem. Jest kodem – kluczem naszej indywidualnej i zbiorowej konstytucji dla obszaru, jakim jest #miasto2_0 . Możliwość porozumiewania się w języku polskim jest tego najwyrazistszym przykładem. Rozpoznając niepolskie fragmenty osi historii naszego miasta, tłumaczymy je na język polski, w ten sposób rozumiemy je i możemy adaptować w przeróżnych współczesnych kontekstach. Tak jest nawet z nazwą miasta. Obowiązkiem elit (nie tylko politycznych liderów) jest przekład wszystkiego, co składa się na historię, na język i myślenie polskie. Tym bardziej, że jesteśmy tutaj nie w wyniku aneksji, lecz niejako wróciliśmy do macierzy.
Drugim z czynników współtworzących jednoczącą przestrzeń partycypacja. Uczestniczenie w wyborach dokonywanych w rodzinie wynika(ć powinno) z równoważnego udziału każdego członka rodziny. Rzecz jasna na miarę zdolności rozpoznawania i oceniania wagi oraz skutków decyzji. Inaczej w tym kręgu wpływają dzieci (choć rodzina z założenia kieruje się ich przyszłym dobrem), inaczej seniorzy (szanując ich doświadczenie możemy unikać pochopności), a inaczej młodzi małżonkowie, po jakimś czasie rodzice. Porównywalnie jest w lokalnej wspólnocie, która rozstrzygać może i powinna o biegu swoich spraw w racjonalnych trybach publicznej debaty i poprzez mechanizmy przedstawicielskie. Konsensualność byłaby ideałem, ale progiem minimalnym jest zrównoważony wektor zmian. Zmian, bo tak, jak w rodzinie, tak w kręgu mieszkańców miasta, zmianom nie ma końca. Zawsze przecież można coś doskonalić, coś trzeba korygować i warto coś zaplanować. Zrównoważony, bo tak jak nie można zamykać sobie szans na marsz ku rozwojowi, nie wolno zostawiać losowi tych, którzy z obiektywnych powodów idą wolniej lub w ogóle nie mają sił iść dalej. Tym, czym jest zapomnienie w rodzinie, tym jest marginalizacja we wspólnocie lokalnej. #miasto2_0 to balans pomiędzy oboma strefami, co jest poniekąd jest wyzwaniem dla włodarza i wszystkich, którzy doradzają mu kierując się dobrem wspólnym, a nie partykularyzmami.
Powyższa analogia wspólnoty miasta do rodziny nie była przypadkiem, bo właśnie rodzina jest ogniwem zasadniczym w łańcuchu lokalnej tożsamości. Miasto nie ostanie się, jeśli będzie jedynie przestrzenią transakcji. Być albo nie być dla #miasto2_0 jest cechująca rodzinę postawa wzajemnego oddania. Jakkolwiek górnolotnie, wzniośle czy pompatycznie to brzmi, jeśli w rodzinie przenikniemy (jak „skorupka za młodu”) skłonnością do: życzliwości, wyrozumiałości, słuchania, cierpliwości, pokory, łagodności i mnóstwa wielu innych przymiotów, jakimi opisujemy rodzinną miłość, wtedy odniesienia społeczne z natury będą zbliżone. Zastrzegam w tym miejscu, że nie szkicuję tu utopijnej koncepcji, bo wiem aż nadto dobrze, iż ludzie nie są aniołami. Mam na myśli motywacje, nastawienia i trendy, jakimi kierując się, można realnie kreować życie wspólnoty lokalnej. Za dobrobyt rodzin we wspólnocie lokalnej odpowiadają same rodziny, ale też rolą samorządowców – jeśli chcą być prawdziwymi przywódcami, a nie jedynie doraźnymi administratorami – jest dawać odczuwalne impulsy prorodzinne. Tak w sferze werbalnej, jak i materialnej.
Wspólnota lokalna jest jak organizm. Wymaga zasilania, aby trwał i potrzebuje rozmaitych źródeł energii, by rozwijał się. Magnetyzm, jakim ma emanować #miasto2_0 zależy od kondycji gospodarczej. Obecnie mierzy się ją wskaźnikami rentowności albo płynności finansowej, inni wskazują na parametry EBITDA lub CAPEX. Mierników jest bez liku i na tym znają się najlepiej ci, którzy każdego poranka zastanawiają się nad efektywnością zaczynającego się dnia, a wieczorem sumują rezultaty. To przedsiębiorcy – mali i wielcy, samozatrudniający się lub pracodawcy, inwestorzy na małą i wielką skalę. To nie miasto ma być przedsiębiorcą, choć w zakresie tzw. monopoli naturalnych i w jakimś zakresie (ze względu na interes zbiorowy) wchodzi w sektor przedsiębiorczości. Jeśli już tak jest, powinien działać na takich samych zasadach, jak wszyscy przedsiębiorcy, nawet jeśli statutowo wyklucza się zyskowność, a nawet dopuszcza się stratę. Nade wszystko miasto ma być areałem przedsiębiorczości mieszkańców lub inwestorów zewnętrznych angażujących swój kapitał w sposób długoterminowo korzystny dla mieszkańców – na przykład poprzez miejsca godziwie wynagradzanej pracy lub poprzez edukację zawodową oferowaną młodzieży, czyli potencjalnym pracownikom. Zarządzanie procesami życiodajnego obiegu w organizmie miejskim jest coraz mniej polityką rozumianą potocznie (czyli dążeniem do władzy i jej utrzymywaniem), a coraz bardziej polityką rozumianą klasycznie (czyli roztropną troską o dobro wspólne). Nie wystarczy być pięknym i młodym, trzeba być mądrym i sprawnym, aby reprezentować interes wspólnoty, ale jej kosztem załatwiać swoje interesiki.
Wątków obrazujących kręgosłup wspólnoty lokalnej jest więcej, a powyższy esej jest jedynie kolejnym punktem zaczepienia. Zaczynamy wpadać w przedwyborcze turbulencje wymuszające dosłowność i konkretyzowanie uwag. Pisząc o #miasto2_0 staram się utrzymać pewien poziom niezależności od tych bieżących kontekstów. W przeciwieństwie do wielu ujawnionych i jeszcze schowanych pretendentów do ról publicznych, chcę zachować zdolność doradzania i podpowiadania każdej i każdemu, kto chce dobra Ząbkowic Śląskich, i kto zechce wczytać się w moje rozważania.