Mają rację twierdzący, iż należy patrzeć pod nogi, by nie upaść. Nie bez słuszności są ci, którzy namawiają, by dobrze rozglądać się wokół, gdy się jest w drodze. Zgadzam się z tymi, którzy namawiają do widzenia tego, co za nami, w kategoriach lekcji życia. Najrzadziej spotykam ludzi patrzących wyżej, choć takich, co zadzierają nosa nie brakuje, tyle, że niemal zawsze widzą oni jedynie jego koniec.
Jak coś zbliża się ku końcowi, na przykład kalendarzowy rok, wówczas nieco przymuszeni jesteśmy wychylić się poza standard codzienności i pomyśleć sięgając dalej, czyli w rok następny. Gdy ku finałowi ma się jakiś projekt, wtedy w naturalny sposób reagujemy budując w wyobraźni miejsce na następny. Takich punktów, zwanych niekiedy „kamieniami milowymi” zdarza się więcej, wypadają nie tylko w objętych systemem czasu czy harmonogramem zadań okolicznościach. Bywa bowiem i tak, że nieprzewidziane zdarzenia niejako wymuszają albo skłaniają do podjęcia wysiłku wzniesienia wzroku wyżej.
To prawda: podnoszenie wzroku to ryzykowna czynność. Można zobaczyć nieskończoność. Z tej konstatacji bardzo szybko wyłania się pytanie o etap, w jakim się znajdujemy pomiędzy tym miejscem, jakie uważamy za „nasze”, za „tu i teraz”, a tymi przestrzeniami czasu i przestrzeni, jakie rzeczona już „nieskończoność” antycypuje. Wspomniane już ryzyko ma jeszcze jeden wymiar kreślony zapytaniem o to, czego oczekujemy od tych godzin i tych punktów, jakie są przed nami. Nawet abstrahując od tego czy dana chwila i dane nam miejsce są daleko czy blisko od chwili i miejsca określanych jako „ostatnie”, to właśnie sięgnięcie wzrokiem dalej i dłużej, wytycza „ciąg dalszy”.
Pesymizm, inercja, obojętność, brak empatii, a finalnie egoizm, biorą się – jak mniemam – właśnie z niedostatku, wręcz braku, patrzenia wyżej. Tym bardziej, że tak wielu usilnie namawia nas od rana do wieczora, abyśmy patrzyli albo we własne odbicie w lustrze, albo w wizerunki innych serwowane medialnie. Zaciemnianie obrazu otaczającej nas rzeczywistości jest częścią usilnych starań o to, byśmy nie widzieli tego, co ponad nami. Poruszając się bowiem „po omacku” skoncentrowani jesteśmy na tym, by nie nabić sobie guza lub nie wpaść w „czarną dziurę” i nie mamy czasu, ni ochoty, aby spoglądać ponad siebie.
Perspektywa wertykalna zlana z horyzontalnym punktem widzenia wyzwalają człowieka.