Pisanie. Abstrahując od tego czy powstały wieki temu czy tuż przed ich przekazaniem, zawsze coś znaczą. Użytkownicy słów: świadomi i nieświadomi, rzeźbiąc je ręcznie – co współcześnie jest coraz rzadziej spotykane – implementują w nie siebie i to, co – ich zdaniem – słowa znaczą. Ten ułamek sekundy czy minuty jest de facto chwilą narodzin słowa. Słowa są bowiem jak ludzie – choć są nas miliardy i jesteśmy „ci sami”, to nie jesteśmy „tacy sami” – każdorazowo na świat przychodzi słowo czytane inaczej.
Czytanie. To jest piastowanie słów, ich prześwietlanie i aplikowanie do siebie w kształcie, jaki człowiek chce i może im nadać dzięki indywidualnemu biograficznemu kontekstowi. Lektura jest przejmowaniem, a nawet przyjmowaniem tego, co niosą słowa, a może nawet tego, co w nie włożył piszący. Odebrane wczoraj, mogą nabrać innego waloru dzisiaj, a tym bardziej jutro. Raz napisane, żyją tyle razy, ile razy są czytane. Jeśli mają szczególny charakter przez to, kto je napisał, kiedy je napisał, do kogo je napisał i o czym je napisał, mogą zacząć – niejako – żyć własnym życiem. Bywają cytowane, interpretowane, stają się maksymami, motywami i inspiracjami. Zdarza się, iż powtarzane są przez ludzi nie znających piszącego je i odbiorcy czy odbiorców pierwotnych.
Pisanie i czytanie ze swojej natury kreuje odniesienia. Znane jest pojęcie „pisania do szuflady” czy pisania pamiętników lub notacji wyłącznie na potrzeby piszącego. Śmiem mniemać, że i w tych przypadkach piszący „w tyle głowy” ma przeczucie docierania słowem pisanych do innych osób. Wpływa to przypuszczalnie na ważenie słów – inaczej, niż ma się to ze słowami mówionymi, których ulotność jest mniej zaskakująca. Dzięki temu, gdy czytamy, jesteśmy niemal w środku myśli, niejako u źródła tego, co przekazuje nam i czym dzieli się z nami piszący.
Napisz…
Przeczytam…