Poczucie tożsamości ma początek w uświadomionym źródle osobistej egzystencji. Zakłócone lub niedookreślone poczucie tożsamości wprawia człowieka w stan niepewności, nie pozwala mu nawet identyfikować się w wielu aspektach codziennego życia.
Dowód tożsamości, jakim posługujemy się na przykład w kontaktach z instytucjami jest dobitnym przykładem, że ludzie muszą mieć zdefiniowaną tożsamość. Co więcej, nie może ona być kompleksowo identyczna z tożsamością jakiejkolwiek innej osoby. Osobista, indywidualna tożsamość musi, a przynajmniej powinna być unikatowym wyróżnikiem danego człowieka. Im głębsza jest jej świadomość, im mocniejsze jest przywiązanie do jej treści, tym większa jest siła osobowości. Ludzie z niewyrazistą lub zniekształconą (czy co gorsza skrywaną lub modyfikowaną) tożsamością mogą ów osobowościowy potencjał jedynie markować. W istocie jednak nie są sobą, a tylko kogoś udają (naśladują). Podwójna tożsamość to już stan wielowarstwowo wyjaławiający, a nawet destruujący człowieka oraz jego relacje z innymi ludźmi.
Nie inaczej jest z tożsamością wspólnotową. Począwszy od własnej rodziny (rodziców), przez więzi rówieśnicze i środowiskowe, następnie religijne, kulturowe, zawodowe i społeczne, niekiedy także odniesienia sytuacyjne (nawet incydentalne) powstaje swoiste tożsamościowe rusztowanie. Na nim opiera człowiek wiele swoich motywacji i aktywności. Dzieje się tak wraz z pierwszymi doznaniami zmysłowymi przed i po narodzinach. Złożoność tych struktur identyfikacji zbiorowej uzyskuje nowe wektory w tempie zależnym od liczby i intensywności relacji z innymi ludźmi. Jedną z przestrzeni, w jakich osobista tożsamość człowieka nabiera cech charakterystycznych, jest domena, jaką kreują więzi narodowe.
W Polsce, dla Polek i Polaków, ten wymiar zbiorowej autoidentyfikacji nazywamy polskością. I analogicznie, jak w opisanym wyżej indywidualnym kontekście, rozmywanie, deformowanie czy udawanie polskości może przybierać postać groteskową, ale też może się stać zaprzaństwem. Pomiędzy oboma skrajnymi formami pozorowania lub odwracania się od polskości, jest szereg odmian postaw, które mniej lub bardziej efektywnie dekonstruują polskość. I tak jak w przypadku osobistej niejasności tożsamościowej, tak w skali zbiorowości tworzonej przez naród, niewyraźny, niejednoznaczny lub wprost negatywny stosunek do polskości wpływa co najmniej niekorzystnie na tkankę społeczeństwa, której „komórkami” jesteśmy, przyznając się Polski i do polskości. Krócej rzecz ujmując, Polska i polskość są paradygmatem lub… nie.
Co ciekawe, nie musi to nakładać się na narodowość polską człowieka, bo Polska i polskość mogą być i bywają kluczowymi wartościami także dla ludzi o innej narodowości. I co boleśnie zaskakujące, bywa tak, że Polska i polskość nie stanowią fundamentalnych wartości dla osób będących Polakami. Kosmopolityzm, internacjonalizm, globalizm, a od pewnego czasu kontrunitarność i federalizm (powiązane między innymi ze stosunkiem do Unii Europejskiej), a nawet separatyzm, stanowią rodzaj portfolio postaw będących de facto zaprzeczeniem polskości.
- Ulubioną metodą argumentacji naszych „Europejczyków” z „warszawki” jest przeciwstawianie wielkości, otwartości i postępu Europy Polsce jako zacofanemu zaściankowi, symbolowi nacjonalizmu, nietolerancji i kołtuństwa. W ich oczach Polska musi wciąż stawać w kornej postawie ubogiego krewnego, wiszącego u klamki do wytwornego domu z napisem „Europa”, musi się dopiero oczyścić ze swoich wad, by zostać łaskawie wpuszczona ne europejskie odźwierza.
- Nasi nadgorliwi „internacjonałowie”, tropiciele polskiego „nacjonalizmu” i nietolerancji, dziwnie łatwo zapominają o tym, jak mocno Polska była przez stulecia usadowiona w tej Europie, i jak długo właśnie Polska reprezentowała w niej to, co było w niektórych stuleciach najlepsze i najwartościowsze. Tak jak pisał pod koniec XIX wieku słynny duński pisarz i historyk literatury Georg Brandes (Morris Cohen), głosząc: „Polska jest symbolem, symbolem wszystkiego, co najszlachetniejsi ludzie w ludzkości umiłowali i o co walczyli”. (…) Przez całe stulecia byliśmy symbolem tolerancji, tradycji wolnościowych i pierwszej w Europie federacji dwóch narodów, opartej na pełnej równości.
W pierwszym tomie książki pt. „Zagrożenia dla Polski i polskości” Jerzy Robert Nowak rozprawiał się z pojęciem „antypolonizmu”, do czego już nawiązywałem w jednym z wcześniejszych rozważań. Historyk, naukowiec i publicysta w gigantycznej monografii skupił się wtedy na obronie dobrego imienia Polski i Polaków. Nie odwracał się przy tym od narodowych przywar czy dziejowych błędów. Stoi konsekwentnie na pozycji adwokata naszego narodu i państwa wobec obcych i „swoich” oskarżycieli szermujących fałszywymi zarzutami. Tym razem sięgam po tom drugi, wydany także w 1999 r., gdzie na ponad 400 stronach autor ukazuje różnorodne procesy i procedery międzynarodowe wpływające na poziom utożsamiania się Polek i Polaków z Polską i polskością. Mam przy tym głębokie przekonanie, że to, co Jerzy Robert Nowak wykazał jako kontrpolski „urobek” różnych grup interesu według stanu na koniec XX wieku, w połowie drugiej dekady XXI wieku zwielokrotniło się.
- Zachodni naukowiec Ernst Gellner pisał w głośnej książce „Narody i nacjonalizm”, że: „Istnieje cały legion społeczeństw, które mogłyby określać się za pomocą kategorii tych samych, jakie gdzie indziej stanowią podstawę narodowej tożsamości. Ale przeważnie idą potulnie na zatratę, patrząc jak ich kultura (choć nie ludzie) powoli znika i rozpływa się w większej kulturze jakiegoś nowego państwa narodowego”. Dziś dochodzimy do stanu, kiedy i Polakom zaczyna grozić wizja „rozpłynięcia się”, tyle, że w „bezbarwnej i nijakiej ponadnarodowej Europie”.
- Jakże szokujące są te wizje „rozpłynięcia się Polski w Europie”, poświęcania narodowej tożsamości, byle tylko w Maastricht i Brukseli uznano nas za dobrych, posłusznych uczniów. Zdumiewają tym bardziej w zestawieniu, że w niemal wszystkich krajach Zachodu większość polityków odrzuca jakiekolwiek myśli o rezygnacji z narodowej odrębności w imię różnorodnych ponadnarodowych wizji.
- Różni „euro-pieczeniarze” są szczególnie gorliwymi apologetami skrajnie konsumpcyjnego modelu życia, któremu hołduje większa część polskiej pseudo-elitki. Tych środowisk, które w cielęcym zapatrzeniu na Zachód przejmują z niego jako wyraz rzekomej postępowości i nowoczesności, akurat to, co na Zachodzie jest najgorsze, i przed czym tylekroć ostrzegali najświatlejsi zachodni Europejczycy.
Może ktoś pomyśleć, że dywaguję nad tezami myślicieli zanurzonych w teoretyzowaniu lub polemizuję z nieodwracalnym i niezatrzymywalnym rzekomo kierunkiem przemian socjologicznych, kulturowych, ekonomicznych, a w ślad za nimi politycznych. Z nieodwracalnością tego, co już się stało i nawet nieodwracalnością tego, co na naszych oczach ulega zmianom, nie sposób się nie zgodzić. Nie oznacza to jednak, że czegoś jeszcze nie da się zatrzymać, że cywilizacyjna rebelia jest nie do zatrzymania, i że nie warto podjąć wysiłku odbudowania znaczeń i wartości, na jakich fundowane były okoliczności i warunki pomyślne dla człowieka i dla całych społeczeństw – także w Polsce. Nieco wyświechtane powiedzenie o Polaku mądrym po szkodzie nie może być zbiorowym fatum.
- Jak trafne w tym kontekście wydają się ostre słowa Marty Miklaszewskiej, która piętnowała specyficzny model życia lansowany przez ludzi rządzącej „elitki”, narzucający „nieuchronny przymus bycia człowiekiem >>nowoczesnym<<, to znaczy takim, który przede wszystkim lubi bawić się gadżetami w gigantycznym supersamie współczesnej cywilizacji (…). Którego nie interesuje historia ani moralna kondycja współczesnego człowieka, a jedynie dobry biznes i gruby portfel. Animatorzy tego programu dla przyszłych pokoleń nie wiedzą nawet, jak bardzo stali się nieeuropejscy, a nawet >>zaściankowi<<. Wiele bowiem intelektualnych środowisk zachodnich tak ukształtowany model człowieka uznaje za wielką tragedię współczesnej cywilizacji”.
- Jak dramatycznie brzmiały ostrzeżenia przed bezkrytycznym hiperentuzjazmem naszych pan-Europejczyków, wyrażone w marcu 1997 roku na łamach „Rzeczpospolitej” przez Gustawa Herlinga-Grudzińskiego. Przebywający od z górą pół wieku na Zachodzie znakomity pisarz i eseista pisał wręcz: „Bo i po co się jednoczyć? Wzrost złodziejstwa i korupcji, szalejąca pedofilia, szerząca się przestępczość, brytyjskie >>szalone krowy<<, zakażona krew do transfuzji, przeszczepy przysadki mózgowej trupów, choroby AIDS, Creutzfeld-Jakoba, niesamowity sport (chwilowo tylko we Włoszech) zrzucania wielkich kamieni z mostów nad autostradą czy szosą na przejeżdżające samochody, gwałty w bramach i na pustych ulicach (albo w pociągach i w metrze, przy zupełnej obojętności pasażerów), wznosząca się krzywa zabójstw coraz częściej rodziców przez dzieci”.
Czyżbyśmy ogłuchli i oślepli wobec argumentów rozumu, czyżbyśmy stracili indywidualny i wspólnotowy instynkt samozachowawczy do tego stopnia, by ulec socjotechnicznej i ekonomicznej presji, a ostatnio – rzekłbym – frontalnemu najazdowi na Polskę i polskość? Godzimy się na stawianie nas już nie tylko w kontrze do Europy i europejskości (światowości), ale w pozycji podporządkowania wobec schematów i mechanizmów autodestrukcji kulturowej i ekonomicznej? Wierzymy bardziej ludziom zakompleksionym lub nienasyconym władzą i posiadaniem dóbr, wpisując się w głoszony przez nich sekciarski kult „europejskości” czy „światowości”, w których grzechem jest duma z Polski i polskości, a warunkiem rozgrzeszenia jest apostazja od tego, co polskie. Owo tożsamościowe rozchwianie, potem rozdwojenie musi przecież prowadzić do spłaszczenia, strywializowania i wreszcie do utraty wspólnotowej tożsamości – także tej indywidualnej w skrajnej sytuacji. Jest panaceum na to olbrzymie ryzyko?
- Miłośnikom wizji Europy wulgarnego materializmu i geszeftu musi być przeciwstawiona wizja Europy opartej na poszanowaniu wartości wielkiego wspólnego europejskiego dziedzictwa duchowego. To, co tak dobitnie akcentował Ojciec Święty Jan Paweł II z okazji 1000-lecia śmierci św. Wojciecha: „Do prawdziwego zjednoczenia kontynentu europejskiego droga jest jeszcze daleka. Nie będzie jedności Europy, dopóki nie będzie ona wspólnotą ducha”. W tejże homilii Ojciec Święty podkreślił, jak wielkim bogactwem Europy jest różnorodność tworzących ją tradycji i kultur.
- Decydującą sprawą jest więc widzenie Europy jako wielkiej wspólnoty ducha, a nie tylko rynku i interesów. To, co potrafi o wiele lepiej dostrzec od naszych pseudo-Europejczyków tak skądinąd wysławiany przez nich intelektualista prezydent Czech Vaclaw Havel. Przypomnijmy, z jak wielkim niepokojem wypowiadał się on przeciwko modelowi egocentrycznej Europy, „troszczącej się bardziej o krótkoterminowy interes gospodarczy niż o swoje ostateczne cele”.
W Europie nakładają się na siebie skutki ostatniej pandemii i politycznie zmrażanej obecnie wojny na Ukrainie. Postępuje globalizacja kwestii klimatycznych, choć i w tej kwestii Europa popada w ekstremizm. Stary Kontynent najwyraźniej staje się obszarem rozlewającej się sekularyzacji, wobec której Kościół zbyt często przybiera kierunek dostosowawczy, zamiast uznać Europę za teren misyjny. Do tego dochodzą narzucane przemocą poprawności politycznej (będącej w istocie zaprzeczeniem poprawności semantycznej) nowe kody pojęciowe i prawne modyfikujące cywilizacyjne kanony dotyczące prawa do życia od poczęcia po naturalną śmierć i wpisanej w naturę człowieka płci biologicznej. Aparat biurokratyczny Unii Europejskiej w tych właśnie obszarach zamienia się – właściwie już się przekształcił – w polityczny reżim stający się tylko z nazwy demokracją. Coraz więcej środowisk uznaje, że ten system musi być rozszczelniony, jeśli ma nie zadusić narodów Europy i tym samym całej Europy – demograficznie, ekonomicznie i kulturowo. Jak na tle takiego gigantycznego konfliktu celów i dysproporcji środków można nadal nie chcieć chronić swojej tożsamości? Dewaluacja naszej wspólnej tożsamości nie musi być nieuchronna.
Zachowując znaczenie słów i umów, możemy – nie po raz pierwszy w dziejach – stanąć po tej stronie świata, której życiem jest wolność. To jest nasza tożsamość pisana polskością.
- TERAZ: Jerzy Robert Nowak, Zagrożenia dla Polski i polskości – 2, Inicjatywa Wydawnicza „ad astra”, Warszawa, 1999
- POPRZEDNIO: Wojciech Roszkowski, Komunizm światowy. Od teorii do zbrodni, Wydawnictwo „Biały Kruk”, Kraków, 2022
- W CYKLU #BLIŻEJ SŁOWA: Dziękuję za przeczytanie publikacji. Przekaż ją dalej, jeśli uważasz, że warto. Odpowiedz, jeśli chcesz i możesz, w publicznym komentarzu lub prywatnej wiadomości.