13 grudnia nie jest jedyną datą w najnowszej historii Polski wywołującą u każdego patrioty silniejsze bicie serca.
I.
Nie chodzi o emocje, bo są naturalne wobec morza tragedii sprzed 43 lat. Nie ma takiego naczynia, które pomieściłoby ból po śmierci i cierpieniu zadanym w wojnie wytoczonej narodowi polskiemu. Nie ma też – niestety! – tak wysokich gór, które odbiłyby echo chichotu sprawców dotąd nieukaranych, z których część wciąż ma się lepiej od swoich ofiar. Trzecia „RP” nie rozprawiła się z nikim, kto miażdżył kręgosłup narodu, mając swój miękki niczym plastelina. Zbrodnia stanu wojennego pozostanie bezkarna? Stan wojenny w podręcznikach historii (jeśli takowe będą jeszcze używane w szkołach) pozostanie odnotowany jako „konflikt” społeczny? Konstruktorzy przestępczej grupy i ich podwykonawcy będą chronieni za życia i po śmierci jako „ludzie honoru”, a bohaterowie wolnej Polski nadal znajdować się będą w cieniu niepamięci lub mroku pomówień?
Dla pokolenia, które nie pamięta 1981 roku i wciąż aktualnych konsekwencji ataku na polskie społeczeństwo, wyprowadzonego przez „demokrację ludową”, stan wojenny staje się coraz bardziej mgłą przeszłości. A przecież powinien być przestrogą przed łatwością z jaką każda monowładza potrafi przepoczwarzyć się w drapieżną dyktaturę. Przebieg 23-miesięcznego pasma bezprawia w okresie „PRL-u” oraz trwające do dzisiaj konsekwencje przestępstwa przeciw narodowi za chwilę jedni będą wspominać i komentować. Wielu upamiętni kolejną rocznicę stanu wojennego poprzez modlitwę, uroczystości i spotkania. Niezależny Samorządny Związek Zawodowy „Solidarność”, Instytut Pamięci Narodowej, prezydent RP i środowiska patriotyczne – zapewne – staną na wysokości zadania, by oddać hołd ofiarom i przypomnieć prawdę.
II.
Trzynasty dzień grudnia raz jeszcze w najnowszej historii nabrał znaczenia pejoratywnego. I nie chodzi nawet o to, że 13 grudnia 2023 roku powstał rząd, którego skład partyjny i personalny to emanacja woli tej części wyborców, którzy 15 października 2023 roku głosowali na lewicowo-liberalne ugrupowania czy też bardziej przeciw ugrupowaniom prawicowo-konserwatywnym. Demokracja nie jest bezterminową gwarancją władzy dla nikogo, ale gdy dostaje się w ręce zwolenników „demokracji walczącej” – jak to widzimy – staje się zaprzeczeniem dobra wspólnego, gdy kwestionuje pluralizm i podważa prawo do odrębności poglądów politycznych. Pozostaje mieć nadzieję, że następne wybory parlamentarne w Polsce przywrócą demokrację bezprzymiotnikową. I że wśród pierwszoplanowych postaci u steru władzy nie będzie nikogo, kto miał udział w utrwalaniu „władzy ludowej” lub jej rolę kultywuje.
Wszystko, co od 24 miesięcy dzieje się w sferze gospodarki narodowej, inwestycji strategicznych, militarnego bezpieczeństwa państwa, zapadania się przedsiębiorczości, anihilacji publicznej opieki zdrowotnej, destrukcji edukacji i kultury, rozpadu systemu sprawiedliwości, postępującej utraty suwerenności państwa wobec hegemonii silniejszych „partnerów europejskich” to jednokierunkowa droga do utraty wolności. Możemy karmić się słodyczą pozorów niezależności jako jednego z krajów peryferyjnych w Europie. Tymczasem stajemy się kondominium obcych państw, które nie mają żadnego interesu w tym, by Polska była nawet na drodze do równorzędności z nimi. Niejeden raz o tym pisałem tutaj czy w mediach społecznościowych, więc nie będę się powtarzał, tym bardziej, że nie ma dnia, aby nie powstawało nowe zarzewie erozji Polski. Polski, której wolność i niepodległość osłaniali sobą bohaterowie tylu krytycznych i śmiertelnie groźnych dla Polaków i bytu państwa epizodów historii. Licząc je choćby tylko od 1918 roku było ich tak wiele, jak choćby: 1939, 1940, 1944, 1956, 1963, 1968, 1970, 1976, 1981, 1992, 2010. Daty nadziei to między innymi: 1920, 1945, 1978, 1979, 1980, 1989, 1993. Nawet ten bilans dat jest nierówny…
III.
Zastanawiając się nad tym jak zwizualizować stan Polski po 13 grudnia 2023 roku i nie popaść przy tym w odrzucaną przez wielu z nas polityczną połajankę, przeszukałem w pamięci sytuacje z minionych dwóch lat. W wyborach parlamentarnych z 2023 roku oraz w dużym stopniu w wyborach samorządowych i europejskich z 2024 roku, oddano dobro wspólne w ręce ludzi zarządzających życiem publicznym w sposób, o którym trudno mówić jako o dowodzie na ich kompetencje. Nie chodzi o ich poglądy, nawet te najskrajniejsze, o deficyty wiedzy i doświadczenia oraz sfokusowanie na autopromocję. Ten pochód w ideologiczne ekstremy multikulturowości, zielonego ładu, kosmopolityzmu, centralizmu europejskiego zatrzymały wybory prezydenckie w 2025 roku. Nie przywróciły równowagi, ale nie pozwoliły na domknięcie systemu, w jakim mieliśmy być – jako naród i jako państwo – zahibernowani.
Zdałem sobie sprawę, że najprawdziwszym, niezakłamanym i nie poddającym się manipulacjom obrazem fatalnego obrotu spraw publicznych, na jaki Polacy pozwolili dwa lata temu, jest czas powodzi z września 2024 roku. Ani przed, ani w trakcie, ani po tym dramacie, jaki zdewastował życie dziesiątków tysięcy ludzi, nie da się dostrzec przewagi kluczowych umiejętności wymaganych do sprawnego rządzenia, a więc: prognozowania zagrożeń, reagowania na zaistniały rozległy kryzys i regenerowania skutków żywiołu. Wystarczy przejechać się na teren Powiatu Kłodzkiego, zatrzymać się w dowolnej miejscowości, która uległa fali powodziowej z 15 września 2024 roku. Mimo, że już 450 dni dzieli od żywiołu, bez nadmiernego wysiłku widać wciąż skazy w infrastrukturze przestrzeni wspólnej. A co mówić o niezabliźnionych ranach konkretnych ludzi? Oddawane do użytku odbudowane lub odnawiane obiekty użyteczności publicznej są wciąż kroplą w morzu potrzeb społeczności lokalnych.
Kataklizm w 2024 roku, cokolwiek o nim subiektywnie sądzić, miał zakres ograniczony terytorialnie (w zestawieniu z Powodzią Tysiąclecia z 1997 roku). Dawać to powinno pole do systemowego i szybkiego odbudowania obszarów zniszczonych przez żywioł oraz do wszechstronnego wsparcia powodzian. Tak się nie stało, bo… No, właśnie, dlaczego rządzących ta sytuacja przerosła? Przecież nie dlatego, że ich zaskoczyła! Nie dlatego, że samorządy i sami mieszkańcy pomocy nie chcieli lub nie umieli skonsumować! Także nie dlatego, że skala zniszczeń materialnych była nie do uniesienia przez budżet państwa?
IV.
Są „oni” i jesteśmy „my”. Obustronna nieufność sięga zenitu. Krach władzy, która mimo tych okoliczności utrzymuje stery administracji, polega na pogłębiającym się rozwarstwieniu społecznym. W 2025 roku zataczamy koło dziejów. Chociaż w zdecydowanie odmiennych uwarunkowaniach, ale istota problemu jest identyczna jak w 1981 roku. Wspólnota narodowa stoi na krawędzi bytu bez wspólnoty celów. Stan katastrofy nie wymaga zadekretowania, gdy jest faktem, i gdy na to godzimy się.
Co spowodowało, że z klęską powodzi władza publiczna poniosła porażkę, której skutkiem jest uzasadnione poczucie pozostawienia ludzi z ich balastami? To, że wielu z nich poddało się, że jedni milczą, inni płaczą, jeszcze inni opuszczają miejsca, z którymi dotąd wiązali swoje życie, a jedynie najsilniejsi starają się podnieść, to gama naturalnych reakcji. Będąc pod koniec października tego roku w Lądku-Zdroju widziałem i słyszałem nie po raz pierwszy w tym miejscu o wciąż obciążających życie wielu ludzi codziennych problemach i nieuregulowanych komplikacjach po powodzi. Można posłuchać i obejrzeć zapis jednej z tych rozmów dostępny na You Tube.
V.
W Lądku-Zdroju widziałem jeszcze jeden obraz, którego nie zapomnę nigdy. To kościół… Spowity osłonami koniecznymi ze względu na prace zabezpieczające i konserwatorskie prowadzone po tym, jak zabytkowa świątynia uległa wielkiej wodzie. Biel materii okrywającej ściany kościoła była nader wymowna… W wnętrzu… Kościół (przez duże „K”), czyli wspólnota ludzi modlących się, ufnych w działanie Opatrzności Bożej i nadal wzajemnie sobie pomagających, także dzięki gigantycznemu wsparciu Caritas i Diecezji Świdnickiej. Wiara i czyn (jakby echo wojtyliańskiej filozofii zapisanej w studium „Osoba i czyn”) przemieniły skutki kataklizmu naturalnego w ponadnaturalne dobro. Chociaż zmęczeni, wręcz utrudzeni, ale nie pozbawieni nadziei, widzą światło w czynieniu dobra wbrew nawałnicy przeciwności.























