Słowa nie mają znaczenia, są ulotne, bywają niewiarygodne, padają niefortunnie, stanowią tyle, ile wart jest tusz potrzebny do ich napisania / wydrukowania. Zbyt często tak się o słowach myśli i pisze. I czyta, i słucha.
Odwracanie znaczeń dewaluuje słowa. Deprecjonowanie wpływu słów sprawia, że tracimy sens ich używania. Niedostatek słownictwa redukuje poziom odniesień międzyludzkich do werbalnych odruchów. Słowa w ustach kłamcy przybierają właściwości trucizny. Powielanie słów nieprawdziwych nadaje im cech opisu rzeczywistości, choć w istocie to esencja manipulacji. Mieszanie w mowie czy piśmie nieprawdy lub półprawdy z prawdą jest dezinformacją. Mówienie wszystkiego, co się wie zamiast świadomości tego, co się mówi to przejaw albo naiwności, albo bezduszności, bo słowa stają się odpowiednio frazesem lub cierniem. Słów nie powinno się używać bez równowagi rozumu i serca, aby nie przytłaczać prawdą czy też nie poniewierać uczuć.
Przeczytawszy w mediach wiadomości – najpierw o bezpodstawnym, a przez to niesprawiedliwym i krzywdzącym oskarżeniu pasterza mojej diecezji, potem o kolejnych krokach będących reakcją pomówionego kapłana na przypisywane mu czyny – miałem przeświadczenie graniczące z pewnością, iż mamy do czynienia z manipulacją. Ze słowami używanymi, by kłamać, skrzywdzić człowieka, a przez to posiać zamęt. Atakowanym był nie tylko ks. biskup Marek Mendyk, ale w wymiarze medialnym Kościół. Usiłowano bowiem dopisać do „czarnej listy” rzeczywistych i mglistej listy rzekomych zarzutów stawianych Kościołowi Katolickiemu jeszcze jeden punkt. Przeczytane na chłodno, opublikowane przez mainstreamowe media ogólnopolskie, „sensacje” nie miały grama wartości informacyjnej. Były świadomie wytworzonym konstruktem medialnym wycelowanym w biskupa, diecezję świdnicką i szerzej w Kościół. Orzeczenia Stolicy Apostolskiej, prokuratury państwowej i sądów powszechnych przecinają wszelkie wątpliwości i tylko ktoś sfrustrowany niespodziewanym przebiegiem sprawy, może myśleć inaczej. Dwuletnia kaskada zdarzeń zamyka się od strony formalno-prawnej. Zostały jednak… słowa.
Wirus tzw. „fake newsów”, czyli nazywając rzecz po imieniu, przekazów nieprawdziwych, półprawdziwych, a w istocie stanowiących manipulację, nie omija nikogo. Polityka, biznes, medycyna, kultura, sport, religia i każda inna sfera życia są praktycznie skażone skutkami treści, których celem nie jest informowanie, lecz dezinformowanie – pisałem w grudniu 2022 roku po konferencji pod hasłem od hasłem „Fake newsem w katolika”. W spotkaniu tym, obok wielu prelegentów, głos zabrał także ks. biskup Marek Mendyk. Powiedział wtedy między innymi: Życie pokazuje, że nasze czasy wcale nie odbiegają od tych, w których żył Jezus. Warto przypomnieć Chrystusowe „nie złorzeczcie” czy za Starym Testamentem „nie mów fałszywego słowa”. Zamiast tego mamy błogosławić. Z języka łacińskiego „bene dicere” oznacza „dobrze mówić”. Trzeba mówić prawdę, ale też trzeba ją umieć przekazać, żeby tą prawdą człowieka nie zabić Jesteśmy świadkami szeroko pojętego hejtu, złorzeczeń i nienawiści. Widać to nie tylko wśród ludzi zaangażowanych w politykę, ale także wśród anonimowych komentatorów w internecie.
Słowa, nawet odwołane (oby szczerze), nawet wykasowane z sieci (o ile to możliwe) nie ulegają zapomnieniu. Raz wygłoszone nie przestają przetaczać się przez pamięć ludzi, przez skojarzenia. Nawet te rzucone „na wiatr” mogą unosić się bez końca w przestrzeni międzyludzkiej. Wniosek? Ciężar lub lekkość oddziaływania słów implikują zawsze konsekwencje. Słowo, słowa zawsze i wszędzie mają siłę – mogą być środkiem destrukcji i mogą mieć moc kreowania.