W żywej pamięci wielu z Was zimna wojna ustawiła obrońców demokracji naprzeciw tyrańskich sił na tym kontynencie. Pomyślcie, po której stronie stały reżimy, które cenzurowały dysydentów, zamykały kościoły i unieważniały wybory. Czy były po stronie dobra? Z pewnością nie i, dzięki Bogu, przegrały. Przegrały zimną wojnę, bo nie ceniły ani nie szanowały niezwykłych darów wolności – wolności do zaskakiwania, popełniania błędów, tworzenia, budowania.
James David Vance wypowiedział te słowa w Monachium podczas dorocznej konferencji bezpieczeństwa, w której uczestniczyli polityczni liderzy Zachodu. 40-letni republikanin, jeszcze niedawno senator, wcześniej menedżer, z wykształcenia prawnik, obecnie 50. wiceprezydent Stanów Zjednoczonych. Przemówienie trwało niespełna 20 minut, wygłoszone bez tekstu na papierze czy prompterze, pozbawione dygresji i wahań. Było stanowcze do tego stopnia, że spazmy niektórych polityków czy komentatorów wpadały w tonację histerii. Chyba najmocniej zszokował mnie jeden przykład, który J. D. Vance opisał jako materialny dowód na groźne odwrócenie wolnościowego paradygmatu, jaki dotąd czynił cywilizację Zachodu najbardziej przyjazną i najlepszą z możliwych przestrzeni ludzkiego rozwoju. Oto słowa wiceprezydenta USA:
Nieco ponad dwa lata temu w Wielkiej Brytanii oskarżono Adama Smitha Connora, 51-letniego fizjoterapeutę i weterana wojskowego, o „ohydne przestępstwo” stania 50 metrów od kliniki aborcyjnej i cichej modlitwy za trzy osoby – nie przeszkadzał nikomu, nie wchodził z nikim w interakcję, po prostu cicho się modlił. Po tym, jak brytyjskie organy ścigania zauważyły go i zażądały informacji, w jakiej intencji się modli, Adam odpowiedział, że modli się za nienarodzonego syna, którego on i jego była dziewczyna usunęli lata wcześniej. Policjanci nie okazali współczucia. Adam został uznany za winnego złamania nowego prawa o strefach buforowych, które kryminalizuje cichą modlitwę i inne działania mogące wpłynąć na decyzję osoby znajdującej się w promieniu 200 metrów od kliniki aborcyjnej. W konsekwencji został skazany na pokrycie kosztów sądowych, liczonych w tysiącach funtów.
Chciałbym móc powiedzieć, że to był jednorazowy przypadek – absurdalny przykład źle napisanego prawa wykorzystanego przeciwko jednej osobie. Ale niestety tak nie jest. Zaledwie kilka miesięcy temu, w październiku 2024 roku, szkocki rząd zaczął rozsyłać listy do obywateli mieszkających w tzw. strefach bezpiecznego dostępu, ostrzegając ich, że nawet prywatna modlitwa we własnym domu może zostać uznana za złamanie prawa. Rząd oczywiście zachęcał odbiorców listów do zgłaszania każdego współobywatela podejrzanego o „przestępstwo myślozbrodni”. Obawiam się, że w Wielkiej Brytanii i w całej Europie wolność słowa jest w odwrocie.
Łamanie wolności słowa pod pozorem chronienia przed mową nienawiści czy dezinformacją jest wstępem do odbierania wolności myślenia. Dzieje się to w krajach, których fasady obklejone są banerami z napisami: „demokracja”, „obywatelskość”, „jedność”, „różnorodność”, „równość” „wspólnota”, „liberalizm”, „nowoczesność”, „wartości”, „postęp”, „swoboda” i nawet banerami z napisem: „wolność”. Gdy jednak wejść za owo dekoracyjne rusztowanie, okazuje się, że wszystkie te określenia są uwarunkowane jednostronnie ustalonymi i przesączonymi ideologicznie definicjami oraz regułami narzucanymi poprzez mechanizmy prawa, które można dowolnie interpretować. Dla każdego, kto ceni wolność i kto chce wolności dla siebie, swojej rodziny, swoich wspólnot i narodów, taki stan jest systemem miażdżącym nadzieję. Ludzie stają się w takim schemacie w najlepszym przypadku zasobem lub rynkiem, a docelowo produktem lub wręcz substratem. Jeśli ktoś nie zgadza się na taką wizję świata, stawia się systemowi, odmawia posłuszeństwa albo tylko wyraża odmienny pogląd, staje się wrogiem publicznym. Popełnia myślozbrodnię!
- Charakterystyki myślozbrodni właściwe swoim epokom, ale wciąż aktualne zostawili nam ponad 70 lat temu George Orwell (w książce „1984” oraz zbiorze esejów „I ślepy by dostrzegł”) oraz Raymond Douglas Bradbury (w książce „451 stopni Fahrenheita”), a w Polsce także ponad 70 lat Czesław Miłosz (w zbiorze „Umysł zniewolony”) i ponad 30 lat temu Michał Głowiński (w studium „Nowomowa po polsku”).
J. D. Vance w 2025 roku przypomina pojęcie „myślozbrodni” i stawia sprawę jednoznacznie i zerojedynkowo: „Demokracja opiera się na świętej zasadzie, że głos ludzi ma znaczenie. Nie ma miejsca na żadne zapory. Albo w pełni szanujemy tę zasadę, albo ona nie obowiązuje wcale”. Jeśli ktoś chciał wyrobić sobie opinię o przekazie, jaki w Europie zostawił drugi obywatel Ameryki, na podstawie wyrwanych z kontekstu fragmentów lub nałożonych na wypowiedź kalek pojęciowych charakterystycznych dla liberalnego mainstream Unii Europejskiej, wiele traci. J. D. Vance nie miał skomplikowanego wykładu z dziedziny geostrategii czy politologii, nie używał skomplikowanych fraz czy jałowej nowomowy, która dominuje wśród części przywódców Starego Kontynentu. Nie było okrągłych słówek, lecz same konkrety. Przeczytajcie wystąpienie w całości lub posłuchajcie sami…