- Osoba, o której wiadomo, że jest oficerem wywiadu agresywnego państwa, przez dwa tygodnie jawnie czyta dokumenty w kancelarii tajnej należącej do służby odpowiadającej za ochronę innego państwa przed planowymi i zorganizowanymi działaniami mogącymi stwarzać zagrożenie dla niepodległości lub porządku konstytucyjnego. Chwilę potem – również legalnie – opuszcza kraj, przeciw któremu pracował i wraca tam, skąd został wysłany z zadaniem wywiadowczym, gdzie na lotnisku wita go osobiście władca.
Szereg miesięcy wcześniej człowiek ten uchodzi za zagranicznego dziennikarza. W tej roli z rewolucyjną gorliwością tropi i nagłaśnia wszelkie przejawy „niepraworządności” rządu tego kraju, do którego przybył rzekomo z drugiego końca kontynentu. Nie działa sam, bo wspiera go między innymi kobieta ulokowana w sektorze mediów, która pozycjonuje się wśród znaczących uczestników życia publicznego. Rzekomy dziennikarz pewnego dnia wpada jednak w ręce służb specjalnych i zostaje osadzony w areszcie. Bronią go działający w kraju i za granicą aktywiści i politycy opozycji, a nawet wpływowe międzynarodowe organizacje i instytucje.
Protesty dziwnie cichną, gdy w owym kraju w wyniku wyborów dochodzi do radykalnego przewrotu politycznego. Jako aresztant, z pomocą wynajętych adwokatów, uzyskuje wgląd w akta swojej sprawy. Dowiaduje się z nich o tym wszystkim, co stało się podstawą do postawienia mu zarzutów związanych ze szpiegostwem na rzecz obcego państwa. W tym samym czasie służby specjalne i wymiaru sprawiedliwości wiedzą, że ów człowiek objęty zostanie tzw. wymianą międzynarodową. Wiedzą zatem, że udostępnianie mu wiedzy procesowej na tym etapie nie ma już sensu, bo i tak człowiek ten nie stanie nigdy przed sądem. Jednak pozwalają mu posiąść informacje, po jakie nie mógłby legalnie sięgnąć w żadnym innym trybie. Przedstawiciele państwa demokratycznego umożliwiają przedstawicielowi wrogiego państwa uzyskanie zasobu wiadomości, z którymi kilka dni później znajdzie się on w siedzibie wywiadu tegoż państwa, gdzie dobrowolnie lub pod przymusem wszystko przekaże („wyśpiewa”) swoim mocodawcom.
Gdyby nie został „wymieniony” stanąłby przed sądem i otrzymałby prawomocnie wyrok czy zostałby uniewinniony? Trwa już operacja przetwarzania go w kogoś innego, aby mógł ponownie pracować dla wywiadu swojego państwa czy może, po wyciągnięciu wszystkiego, co przywiózł w takiej czy innej pamięci, podziękowano mu „na zawsze”, jak to często bywało w tym państwie? Tego nie wiemy, więc można liczyć na intrygującą kontynuację.
Cała powyższa historia jest… zmyślona. Takie rzeczy nie mogą się przecież dziać naprawdę. Nie może się coś takiego wydarzyć w kraju demokratycznym, gdzie działa system kontroli parlamentarnej nad służbami państwowymi i wymiarem sprawiedliwości (jako żywo oba organizmy nie mogą być „państwem w państwie” nawet jeśli sobie takie „prawo” przypisują). Prawdopodobieństwo, że opisana wyżej seria okoliczności nie stałaby się dla mediów nie tylko łakomym kąskiem, ale wręcz żerem, w wyniku którego odbiorcy zostaliby zasypani wynikami dziennikarskich śledztw, a władza nie podałaby się do dymisji lub nie zostałaby zdymisjonowana przez parlament, są znikome. Sytuacja, w której obywatele państwa, na szkodę którego działał przedstawiciel wrogiego wywiadu, tolerują prowadzony przez panów z białymi kołnierzykami, w biały dzień i w białych rękawiczkach, demontaż fizycznego bezpieczeństwa swoich rodzin, swojej gospodarki, a nade wszystko zagrożenie dla własnej wolności, jawi się jako absolutnie surrealistyczna narracja. Świadczyłaby ona, że mieszkańcy tego kraju w większości są zbiorowiskiem bezwolnych i bezmyślnych indywidualistów przejętych wyłącznie bieżącym fanem i obojętnych nawet na własną przyszłość.
Suma tych bezdyskusyjnych nonsensów dowodzi, że cała powyższa opowieść nie mogła się wydarzyć. Jest smugą wybujałej wyobraźni publicysty czy pisarza z kręgu taniej sensacji. „Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest niezamierzone i przypadkowe” pisze się czasem w końcówce filmów – na przykład z gatunku political fiction. Trzymający w napięciu seans w kinie 3D kończy się razem z popcornem, wychodzimy z multipleksu i wokół jest spokojnie i normalnie. Z ciekawości się zerkamy na ekran smartfona, aby zobaczyć, czy działo się coś ciekawego przez ostatni czas…
- W pewnym kraju od kilku lat działa jedna z tysięcy organizacji pozarządowych. Stawia sobie za cel pomaganie ofiarom przemocy. W tym celu podejmuje projekt polegający na wytworzeniu przestrzeni, w której osoby skrzywdzone znajdą nie tylko bezpieczne schronienie, ale wszechstronną pomoc pozwalającą wyjść z lęku i utraty poczucia własnej wartości.
Organizacja wytycza sobie ambitny cel, którego realizacja wymaga olbrzymich nakładów. Uczestniczy w otwartym konkursie ogłoszonym przez agendę rządu i uzyskuje w transparentnych okolicznościach pomoc finansową zgodnie z kryteriami konkursu ustalonymi przez urzędników. Rusza budowa ośrodka, w którym wkrótce skrzywdzeni przemocą będą mogli odnaleźć wolność i godność. Dla wielu z nich zapala się „światełko w tunelu” bezsilności wynikającej z poranienia, osamotnienia, odrzucenia czy nawet niezaradności. Inwestycja przebiega zgodnie z planem, widać mury i zarysy funkcjonalności przewidywanych w powstającym obiekcie.
Odbywają się wybory, w rezultacie których rządy państwem przejmuje skrajnie różny od dotychczasowego obóz polityczny. Eklektyczny programowo zlepek ugrupowań partyjnych w oczach wyborców i we własnym przekonaniu lepiszcze znajduje w byciu negatywem (antytezą) dotychczasowego środowiska kierującego nawą państwa. Na „krótką listę” wrogów nowego ustroju trafiają politycy, sędziowie, urzędnicy, menedżerowie i dziennikarze, którzy wykazywali dotąd nie tylko samodzielność, ale i skuteczność. Rządzący wpadają na pomysł, aby wywrócić system funkcjonowania państwa do tego stopnia, aby nikt nie czuł się bezpieczny pod parasolem prawa. Celem nowej władzy staje się doprowadzenie społeczeństwa do stanu ekstremalnej polaryzacji, zastraszenia, bierności i tępego posłuszeństwa. Dlatego władza decyduje się na otwarty atak wobec osób i środowiska spoza polityki, wśród których jest rzeczona na wstępie organizacja pozarządowa.
Aparat państwa działa w tym przypadku z żelazną mocą. Aresztowany zostaje jeden mężczyzna – lider organizacji pozarządowej i dwie kobiety – urzędniczki, które wykonywały swoje obowiązki służbowe w administracji rządowej. W tle są najścia na domy i próby aresztowania polityków. Rozsiewane są wśród obywateli kraju najbardziej absurdalne dezinformacje i jednocześnie naginane są wszelkie procedury przewidziane prawem, aby wykazać wobec społeczeństwa, że służby i wymiar sprawiedliwości dokonały tego, co należało się zatrzymanym osobom. Sugerując, że aresztowanie oznacza stwierdzenie winy, podkręcając emocje społeczne po obu stronach wywołanego konfliktu, doprowadza się do krótkotrwałego wrzenia, aby zobaczyć co i kto w tej sprawie powie, napisze i zdziała.
Równocześnie zatrzymana jest budowa ośrodka, który miał służyć ofiarom przemocy, zawieszony jest w organizacyjnej i logistycznej próżni cały projekt, na uruchomienie którego czeka tak wielu ludzi. Echem tego jest odebranie wiary lub przynajmniej posianie wątpliwości wśród potencjalnych beneficjentów projektu. Jedną z przyczyn tego stanu rzeczy jest między innymi wstrzymanie pomocy finansowej zadeklarowanej w umowie pomiędzy rządem a organizacją pozarządową. To, że nowy rząd wszem i wobec zapewnia o wrażliwości na problemy związane z przemocą, nie przeszkadza temu samemu rządowi blokować inicjatywę mającej przeciwdziałać skutkom przemocy. O tym jednak nie piszą mainstreamowe media skupiające się na oczernianiu autorów projektu i tych, którzy udzielili im legalnej pomocy publicznej.
Toczą się także czynności wymiaru sprawiedliwości sprowadzające się do lawirowania pomiędzy paragrafami i żonglowania procedurami. Mijają miesiące, nie ma aktu oskarżenia, obrońcy nie mają wglądu w akta sprawy dotyczącej rzekomo „zorganizowanej grupy przestępczej”. Gdy oczom ludzi i obiektywom kamer ukazuje się przez kilka sekund sylwetka przetrzymywanego już pół roku w areszcie lidera organizacji pozarządowej, widać człowieka wymęczonego i skutego kajdankami, bezsilnego wobec aparatu państwa, ale nie bezbronnego. Jest bowiem katolickim księdzem i mimo skrępowanych dłoni błogosławi ludziom. Cała sprawa zdaje się nie mieć szans na happy end. Podział społeczeństwa udzielający się nawet macierzystemu środowisku duchownego sprzyja realizacji planu podtrzymywaniu zarzewia konfliktu. Można liczyć na kontynuację podnoszącą temperaturę nastrojów.
Wszystko, co jest napisane wyżej, to treść wymyślona na potrzeby autorów dystopijnego serialu o epoce zastępowania demokracji przez demokraturę. To opowieść o tym, że mimo fasad reguł państwa prawa dochodzi do zamieniania państwa we własność rządzących. Prawo oddzielone od sprawiedliwości jest niesprawiedliwe i zamienia się w taran zmiatający wszystkich, którzy kontestują nawet nie tyle władzę, ile jej sposób działania oraz ponure tego efekty. Z kolei sprawiedliwość pozbawiona instrumentów prawa traci moc wartości nadrzędnej i jest wypierana przez przemoc (samosąd). Ofiarą przemocy systemowej czy niekontrolowanej może być każdy, wszędzie i zawsze, zaś gangster może wywodzić się zarówno ze szczytów jak i nizin społecznych. Mamy oczywiście do czynienia z ponurym thrillerem, może nawet horrorem pokazywanym przez uwielbianą przez tysiące fanów platformę streamingową. Wprawdzie patostream jest krytykowany, ale ma swoich odbiorców, a zarzut ukazywania „patologii” odpierany jest tezami o „wolności słowa” i „swobodzie artystycznej”. Szerokie kręgi widzów oswajane z obrazem zgnilizny z czasem traktują ją jako humus. Kolejny odcinek serialu był mocniejszy od poprzedniego? Następny musi być jeszcze bardziej ostry! Liczy się przecież oglądalność. Z całą pewnością scenariusz jest napisany. Widzowie za dnia płacą abonament, w nocy oglądają, aby potem wymieniać się komentarzami o tym kto, komu, ile razy, jak mocno i czym dowalił.
Na szczęście to tylko chora wyobraźnia epatująca z wielkocalowego wyświetlacza psychiczną czy fizyczną makabrą. Widać jeszcze napis końcowy „Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest niezamierzone i przypadkowe”. Jedno kliknięcie pilotem i wszystko znika. Takie historie, które obejrzeliśmy na ekranie są najwyżej przestrogą przed złymi ludźmi. Za oknami jest normalnie i bezpiecznie, bo wszystkim rządzą nasi wybrańcy. To świat, w którym planujemy szczęście dla naszych dzieci. To świat bez przemocy…