Spotkałem…, może lepiej powiedzieć: zetknąłem się z wieloma prostakami. Prostactwo jest swego rodzaju komfortem oferowanym przez egalitaryzm. Pozwala funkcjonować całym hordom i pojedynczym osobom bez większego wysiłku i co gorsza, kosztem innych ludzi. Zawahałem się przy słowie „spotkałem” i zastąpiłem je pisząc „zetknąłem się”, bo trudno nazwać spotkaniem sytuacje, w których kontakt z prostakiem jest rezultatem wymuszonym przez okoliczności, na które nie mamy przecież absolutnego wpływu.
Prostaczek… Kogoś takiego spotkać jest bardzo trudno. Rzekłbym nawet, że trzeba się natrudzić i w jakimś sensie zasłużyć sobie na zbliżenie się do osoby zdolnej ofiarowywać się innym bez reszty, emanującej empatią oraz posługującej się dobrocią i szczerością nie tylko w na płaszczyźnie deklaratywnej, ale i w praktyce życia. Miałem to szczęście znaleźć się w kręgu, w pobliżu postaci, które niezależnie od swojego społecznego, intelektualnego czy materialnego statusu, zachowały prostolinijność; które chroniąc klarowność swoich egzystencjalnych wyborów, zdolne były do rezygnacji z dóbr czy też do obrony wartości, kierując się w tym rozmaitymi motywacjami, wśród których ostatnią była jakakolwiek ich osobista korzyść. Nieco więcej takich osób „znam” ze świadectw ludzi czy relacji pisanych lub ruchomego obrazu. Fascynujące są ich biografie, wstrząsają świadectwa ich przeżyć, ale – co najistotniejsze – nie pozwalają na obojętność oni sami. I to nie dlatego, że chcą koncentrować na sobie uwagę, lecz właśnie dlatego, że chcą tego najmniej. Urzekają, pociągają, potrafią zmieniać życie innych, mogą też być wyrzutem sumienia i przez to także niepokoić.
Jakże przy nich żałośnie, banalnie, płytko, nudnie, a nawet mdląco wypadają prostacy. Nadrabiają zewnętrzną obłość i wewnętrzną nijakość agresją, władczością i tępym przywiązaniem do własnego odbicia w lustrze. Przed prostactwem nie chronią żadne instytucjonalne bariery, nie ratuje cenzus akademicki, publiczny mandat, święte namaszczenie, ale też brak owych znamion rzekomego uprzywilejowania. Prostak jest produktem cywilizacyjnej przemiany materii i rewelacyjnie nadaje się do eksploatowania na wszelkich możliwych medialnych nośnikach wzmagających słuchalność, oglądalność czy klikalność. Jest marionetką – nawet, gdy nie zdaje sobie z tego sprawy – sprytniejszych od siebie i siedzących wyżej prostaków. W zamian za splendor lub uległość pozwala traktować się jak tło i tak traktuje sytuowanych niżej od siebie, by oni byli jego podnóżkami.
Jedyną przewagą prostaków jest ich liczebność. Prostaczków jest naprawdę niewielu. Jedni i drudzy, choć lokują się na przeciwległych brzegach społeczeństwa, nie są wobec siebie socjologicznymi czy moralnymi antytezami. Prostaczkowie to elita. Prostactwo to margines. Jesteśmy pomiędzy marginesem a elitą. W dni powszednie i świąteczne, w dzień i noc, o każdej porze roku. Teraz też.