Niedzielna Msza święta sprawowana w rycie Tradycji uzmysławiała ofiarniczą obecność Pana. Piękny i wielki ołtarz i zwrócony ku niemu prezbiter celebrował Ofiarę Jezusa Chrystusa stawał się z każdą chwilą liturgii obrazem przedsionka czy może nawet wizją progu zbawczej przestrzeni, jaką jest Kościół.
Prawie 800 lat temu zaczęła się budowa świątyni, do której dotarłem tydzień temu, będąc w Brnie. Kościół pw. św. Michała, którego dzieje mogłyby stanowić kanwę dynamicznej opowieści (może nawet w stylistyce kina akcji) od pierwszej chwili, gdy znalazłem się w jego wnętrzu, niejako „przemawiał”. Zanim zaczęła się liturgia, ale też po niej, wypatrywałem kolejnych fraz duchowości katolickiej. Nie „zwiedzałem” budowli, bo bardziej chciałem z pozycji zajętej w ławce, odczytywać mowę sakralnej przestrzeni. Może Opatrzność pozwoli tu wrócić. Uwagę skupiły wspomniany już ołtarz główny oraz ambona – oba artefakty mają już prawie 300 lat. Jednak są tak niesamowicie czytelne w przesłaniu, że nie potrzeba wielkiego wysiłku, by objąć ich wymowę. Od mensy ołtarzowej po zwieńczenie absydy prezbiterialnej każda część – gdy podnosić lub opuszczać wzrok – skłania ku niejako katechizmowej medytacji. Ambona jest usytuowana po prawej stronie (spoglądając od strony ołtarza), czyli po prawej ręce Dawcy Słowa. Naturalnie dla tradycyjnej architektury świątyń chrześcijańskich wzniesiona jest nad nawami. Mównica ulokowana – jakże mocno symbolicznie – pomiędzy znajdującymi się pod nią czarnymi rzeźbami sylwetek ludzi wpadających do piekielnych czeluści oraz widoczną nad nią i emanującą bielą wizją postaci dusz unoszących się wprost do nieba. Czy można prościej podać – nawet komuś nieczytającemu Pisma Świętego – komunikatu, że wybór jest …zero-jedynkowy? Cała świątynia jest stosunkowo jasna, ale niezbyt prześwietlona światłem dziennym, jakby przypominała, że Dawcą Światła nie jest bezduszne słońce, ale sam Bóg.
Poprzedzające Mszę Świętą objaśnienie przypadającego na ten dzień Słowa Bożego wygłoszone było przez księdza w albie i stule. Przedziwnie wiele dało się zrozumieć, choć mówił w języku czeskim. Następnie kapłan ubrany w kapę w asyście ministrantów dokonał poświęcenia wiernych kropiąc wodą święconą zgromadzonych w obu nawach. I wreszcie Ofiara Mszy Świętej celebrowana ku ołtarzowi (bez mikrofonów, ale doskonale słyszalne były teksty mszalne wypowiadane przez ubranego w ornat kapłana w języku łacińskim).
Ani jednej chwili bez głodu skupienia. Ani jednej chwili pozbawionej odniesienia do Boga. Jakże to bliskie przeżyciu, o którym tutaj wspominałem kilka miesięcy temu po Mszy św. w rycie Tradycji z Kłodzka. Cenne, …bezcenne doświadczenie Kościoła – tego samego na całym świecie i tego samego zawsze. Chwile modlitw kapłana, odpowiedzi wiernych, śpiew z brzmieniami organów w tle i dużo błogosławionej ciszy. Ani jednej chwili bez znaczenia. W centrum kościoła i w sercu Kościoła sam Pan – Dawca Życia.
Komunia Święta – ten moment, gdy można wkroczyć w obręb prezbiterium, znaleźć się dosłownie o kilka kroków od miejsca sprawowania Przenajświętszej Ofiary. To jakby znaleźć się u podnóżka góry, na której Jezus oddał życie, aby dać każdemu człowiekowi, a więc i mi, zbawienie. Zbawienie wieczne! Jakże nie pragnąć powtarzać w takiej chwili: Domine, non sum dignus ut intres sub tectum meum: sed tantum dic verbo, et sanabitur anima mea… (Panie, nie jestem godzien, abyś wszedł do przybytku mego, ale rzeknij tylko słowo, a będzie uzdrowiona dusza moja). Kapłan podchodzi, pochyla się i błogosławiąc konsekrowaną Hostią mówi szeptem: Corpus Domini nostri Iesu Christi custodiat animam tuam in vitam aeternam. Amen. (Ciało Pana naszego Jezusa Chrystusa niechaj strzeże duszy twojej na żywot wieczny. Amen.). Wracam na swoje miejsce w nawie i mogę milczeć, by niczego z tego niezasłużonego daru nie uronić. Słyszę po kilku chwilach: Ite, missa est. (Idźcie, ofiara spełniona.), a potem: Benedicat vos omnipotens Deus, Pater, et Filius, et Spiritus Sanctus.(Niech was błogosławi wszechmogący Bóg, Ojciec, Syn i Duch Święty.).
Amen!