Dziesiąta – jeśli mnie pamięć nie myli – ząbkowicka szopka noworoczna już za nami. Pamiętam, jak do rozpuku śmiałem się na pierwszych przedstawieniach. Aktor (nota bene et nomen omen też Krzysztof) odtwarzający postać burmistrza perfekcyjnie udawał moje gesty, styl ubierania się i nawet słownictwo. Obecny burmistrz też ma swojego scenicznego sobowtóra, który raczej przerysowuje i wyostrza maniery swojego pierwowzoru. W obu „sezonach” za każdym razem mamy zawoalowany mniej lub bardziej zapis spraw, którymi ząbkowiczanie żyli w minionym roku kalendarzowym.
Nie opuściłem dotąd żadnego z przedstawień, więc mogę się samozwańczo uznać za bywalca ząbkowickiej szopki. Szopką była na początku, bo skojarzenie z telewizyjnym widowiskiem kąśliwie opisującym rządzących, sprawiało, że konwencja satyry umożliwiała bezceremonialne wytykanie ząbkowickiej śmietance samorządowej wszelkich jej słabości. Poza funkcją swoistego „wentyla” dla krytycznych nastrojów, przedstawienie Stowarzyszenia Animatorów Kultury było i jest absolutnie unikalną w skali kraju formułą teatralnej kwintesencji nastrojów wśród mieszkańców. Podzielenie spektaklu na sekwencję refleksyjną osnutą na kanwie Bożego Narodzenia oraz sekwencję kabaretową, gdzie motywem są meandry miasta, to świetny koncept. Mamy bowiem najpierw dystans uzyskany dzięki perspektywie zdarzeń biblijnych, a potem lądujemy w samym środku naszego lokalnej rzeczywistości i możemy zobaczyć na własne oczy, że choć jest naszym życiowym centrum, to jednak pępkiem świata nie jest. Problemy czy spory rozgrzewające na co dzień opinię publiczną jakby tracą swoją moc, bo widzimy je w prześmiewczej formie.
Gdybym był dzisiaj burmistrzem Ząbkowic Śląskich, to wnioskowałbym do rady miejskiej o przyznanie twórcom ząbkowickiej szopki noworocznej specjalnego wyróżnienia za wykreowanie i pielęgnowanie tak wyjątkowego konceptu scenicznego. I to nie dlatego, że wymyślono i podtrzymuje się tak specyficzny format, nie dlatego, że podoba się wielu widzom, i nie dlatego, że można się pośmiać z tzw. osób i spraw publicznych. Wyróżnienie należy się za wkład w budowanie lokalnej tożsamości. A o tę tożsamość jest najtrudniej zabiegać, nie da się jej zadekretować, ale – jak się okazuje – można ją współtworzyć. Za to dziękuję!
Począwszy od pierwszej po najnowszą, ząbkowicka szopka ulega metamorfozom. Najpierw to była „szopka”, bo jak wcześniej wspomniałem, poprzez skojarzenie z tytułem znanego programu telewizyjnego (w tym roku zdjętego z anteny ku mojemu zaskoczeniu) dla wszystkich było oczywiste, że będziemy mieć na scenie ciętą satyrę w zabawnym sosie. Po 2010 r. mamy raczej „szopę”, gdyż widowisko jest mniej dosłowne, wzrosła rola refleksyjnego preludium i znacznie więcej jest przenośni, a jednocześnie metodą „krojenia salami” ubywa odniesień do konkretnych osób. To już przestał być mały kabarecik z wielkich lokalnych osób i spraw, a bardziej duży teatr budowany na fundamencie małych miejskich zawirowań oraz lokalnych ważniaków. W tym roku mieliśmy nową jakość, którą przewrotnie określę jako „szoping”. Widz miał bowiem – w obu częściach, choć w pierwszej bardziej! – możliwość wybrania sobie punktu widzenia i utożsamienia się z bliższą sobie interpretacją kolejnych scen widowiska. Ząbkowicka szopka noworoczna jakby straciła ząb kabaretu, o czym świadczyć może mniej salw śmiechu na widowni. Łagodność, wręcz sympatia, okazywana w zasadzie jedynej ważnej dramaturgicznie postaci włodarza przy fabularnym minimalizmie tej postaci – perfekcyjnie lub niezamierzenie – miesza się z ukazaniem faktycznych cech i rzeczywistej roli bohatera numer jeden.
Cały spektakl był transmitowany przez Ząbkowice4YOU.pl – można zatem zobaczyć i usłyszeć osobiście tegoroczną ząbkowicką szopkę noworoczną. Mam wrażenie, że dobór jej wątków był jakby powieleniem zaczepek „Kartofliska Ząbkowice” pod adresem ząbkowickiego salonu. Był też w jednym z epizodów ripostą na akcję radnego Wojciecha Maja związaną z raportem Polskiej Akademii Nauk o zagrażającej naszemu miastu depresji społeczno-gospodarczej. Łyżka dziegciu: agitacja profrekwencyjna przed jesiennymi wyborami samorządowymi w kontekście wyrazistej przychylności wobec burmistrza, była nachalnością. Bardzo trafnie i to przez całe przedstawienie zademonstrowano „siłę rażenia”, jakiej używa się wobec mieszkańców poprzez socjotechnikę. Ten wątek był – według mnie – motywem przewodnim przedstawienia, które miało znamienny tytuł „Tfu, na psa urok!”. PR(opaganda) to nowoczesny urok…
https://www.facebook.com/zabkowice4you/videos/985648894921105/
https://www.facebook.com/zabkowice4you/videos/985667391585922/