Wspólna przestrzeń to nie tylko ulice, skwery, instytucje czy inne miejsca określane jako obiekty użyteczności publicznej. #miasto2_0 , jeśli ma być obszarem stanowiącym nasze miejsce, spełniać musi jeszcze jeden – fundamentalny – warunek.
Zarządzanie organizmem miasta to nie tylko wymagające coraz większej profesjonalizacji zadanie powierzane osobom publicznego zaufania. To również swego rodzaju misja wymagająca dojrzałości i odpowiedzialności. Dlaczego konieczne jest połączenie zawodowej perfekcji z artystyczną weną? Odpowiedź na to pytanie czujemy, ale – być może – ze względu na prozaiczne doświadczenie kontaktu z tzw. władzą gminną, nie potrafimy lub nie chcemy podnieść wzroku i użyć wyobraźni, by zauważyć i uzmysłowić sobie skali napięć i obciążeń, z jakimi spotykają się osoby piastujące funkcje w gremiach stanowiących i stanowiska wykonawcze. Choćby nawet były one środowiskowo jednorodne, muszą być w swoistej opozycji do siebie. A gdy jeszcze ze sobą rywalizują w ramach mechanizmów politycznych i zarazem stoją w kontrapunkcie do oczekiwań mieszkańców, złożoność ta czyni znajdowanie się wewnątrz owych struktur poważnym wyzwaniem. Jako, że cały ten schemat jest zakotwiczony w najgorszym z najgorszych systemów zarządzania, jakim jest demokracja (wg Winstona Churchilla „nikt lepszego nie wymyślił”), wielowarstwowość procesów sprawia, że samorząd – rozumiany jako administracja – to system naczyń połączonych. Wymaga równowagi idei, jakimi jest motywowany oraz równowagi wpływów, przez które idee są wcielane w życie.
Czynnikiem zgubnym dla zdrowia organizmu, jakim ma być #miasto2_0 jest przeformowanie jego struktury na sieć transakcji. Taka postać samorządu zamienia go w kolizyjne skrzyżowanie, a osoby zaangażowane w profilowanie strumieni przepływających na styku ich kompetencji i uprawnień, zamienia w coś na kształt stróży. Tym samym odziera ich z ról kreatywnych na rzecz opcji władczych. To z kolei implikuje niekorzystną dychotomię wyrażającą się w języku potocznym mówieniem o samorządzie z podkładaną pod to słowo definicją zawężającą do włodarzy, radnych i urzędników. Faktycznie zaś (co nawet zapisano w ustawie o samorządzie gminnym z 1990 r.) samorząd to wszyscy mieszkańcy danej gminy. W tym (prawnie ujętym) określeniu kryje się istota fenomenu, jakim jest #miasto2_0 – współdzielenie przestrzeni wartości, celów i środków, a więc tego, co stanowi podwalinę dla obszaru instrumentów, jakimi posługuje się samorząd, by tworzyć i doskonalić warunki codziennego życia i rozwoju każdego mieszkańca, rodzin, środowisk nieformalnych i grup realizujących cele zawodowe lub inne ze sfery zainteresowań, upodobań, etc.
Współdzielenie to esencja miejskości. Nie chodzi tu o wyzucie z prywatności, również w sferze posiadania dóbr, czy też o mutację teorii o tym, że „wszystko jest wspólne”. Rzeczą, bowiem, najbardziej krystalizującą samorząd jest współ-udział i współ-odpowiedzialność. Nawet jeśli z rozmaitych przyczyn proporcje współ-uczestnictwa mogą nie być równe (wiek, stopień rozeznania, zdolność podejmowania decyzji, poziom obiektywizmu, stopień niezależności, itd.), to co do zasady, nikt nie może być wykluczony ze współ-decydowania w oparciu o współ-wiedzę. Wbrew obawom powyższa kaskada nie musi oznaczać chaosu decyzyjnego i rozmywania autorstwa przyjmowanych rozstrzygnięć. Rodzajem bufora pomiędzy jednym celem całego samorządu a koniecznością jego skutecznego wdrożenia jest formuła przedstawicielstwa. Włodarze, radni i urzędnicy nie są suwerenem wobec mieszkańców, lecz odwrotnie, zatem ich zdolność do decydowania jest pochodną woli mieszkańców.
Nie jest zatem rolą przedstawicieli zdobywanie poklasku i zasypywanie szmerów. Ich zadaniem jest najpierw wsłuchiwanie się w głos mieszkańców, następnie przekuwanie ich w uchwytne idee wraz z przypisanymi im środkami realizacji, aby wreszcie konsekwentnie wdrażać je dla dobra wspólnego mieszkańców. Nie wolno im także hołdować doraźnym celom i celebrować swoich pozycji – swoich wpływów, bo wprawdzie w systemie demokratycznym instrumentarium marketingowe w połączeniu z ogniwami łańcucha decyzyjnego mogą zdegenerować obraz rzeczywistości i tym samym zdeformować horyzont rozeznania mieszkańców, ale (wcześniej lub później) tak budowana konstrukcja musi ulec erozji, co będzie jedynie początkiem destrukcji miasta. Zwiastunem tego procesu o najsubtelniejszej wymowie, ale o znaczeniu kluczowym i jednocześnie sygnałem, którego wektor nie daje się odwrócić z dnia na dzień, jest demografia. Jej wskaźniki są jak sejsmograficzne wykresy – uprzedzają o zjawisku, które już trwa.