Niewielu ludzi zna doświadczenie dna. Stanu, w jakim zdaje się subiektywnie, iż nie może już być gorzej, dalej, głębiej… Obiektywnie dno postrzegane jest jako niemal ostateczna konsekwencja, oczywisty skutek niekorzystnych okoliczności, przewidywalny finał procesu…Swego czasu słyszałem, że dno jest potrzebne, abyśmy się go obawiali lub od niego mogli się odbić.
Czym jest dno? Ile razy w życiu można się odbić od dna? To, co postrzegamy jako dno, jest nim w rzeczywistości? Czy można pozostawać na dnie permanentnie – albo jak długo można tam być? Co jest symptomem zmierzania do dna i czy można uniknąć go? Od praktycznego spojrzenia na dno, jako punkt krytyczny do analiz natury psychologicznej ujmujących dno jako ostatnią szansę, jest ono doznaniem skrajnym. Dlatego wzbudza skrajne oceny i emocje. Dno jest niżej, niż sądzimy. Potrafi jednakże przyciągać niczym magnes, więc odległość, choćby wydawała się bezpiecznym dystansem, jest zawsze mniejsza, niż to ocenia nasz subiektywny kalkulator. Dno nie styka się z lustrem wody. Pomiędzy oboma pułapami jest odległość, na odcinku której rozstrzyga się kierunek wewnętrznej biografii człowieka. Nie ma wyraźnej granicy dzielącej wszystko co jest nad od tego miejsca, gdzie niżej nie ma już nic – zupełnie inaczej niż na drodze codziennego życia, gdzie zmiany można dostrzec natychmiast.
Im głębiej tonę, tym mocniej odczuwam nikłość nadziei na powrót. Tracąc z pola widzenia przestrzeń, na jaką mam wpływ, doznaję coraz gwałtowniej bezpowrotności. Zderzając się z dnem tracę przytomność umysłu i władzę nad uczuciami. I mocnej ogarnia mnie ciemność i chłód, tym bardziej potrzebuję światła wiary i ciepła miłości, a nie ich pozorów – tylko, że to bardzo niebezpieczna droga do Boga i drugiego człowieka.
Jedenaste: Nie skazuj na dno ani siebie, ani nikogo innego.