Wczorajsze spotkanie promujące książkę Dziewczęta z Auschwitz pióra (klawiatury?) Sylwii Winnik – autorki, dla której Ząbkowice Śląskie są miastem rodzinnym, choć utrzymane w konwencji „wieczoru autorskiego”, miało – poza zewnętrzną warstwą – jeszcze jeden plan. Może mniej widoczny, może nawet niezamierzony, lecz nie mniej istotny, niż zaproszenie do przeczytania książki.
Wspomnienia dwunastu kobiet, jakie znalazły się w Auschwitz-Birkenau – wymyślonym, wybudowanym i bezwzględnie eksploatowanym przez Niemców obozie masowej zagłady – poza bezdyskusyjnym walorem napomnienia i ostrzeżenia przez nieobliczalnością nienawiści i jej niepoliczalnymi pod jakimkolwiek względem skutkami, są ikonicznym wyrazem wartości słów: wypowiedzianych, zapisanych i zapamiętanych. Książki jeszcze nie przeczytałem, zatem nie silę się tu na jej recenzję, a tym bardziej na powielanie treści w niej zawartych.
Mogę natomiast i chcę utrwalić chwile, w których Autorka książki, mówiąca o: swoich spotkaniach z kobietami, które przeżyły obozowe piekło, swoich uczuciach wywołanych wysłuchanymi opowieściami, swoich – nieudanych, jak zaznaczyła – próbach objęcia rozumem potworności, o jakich dowiadywała się w trakcie rozmów, swoim nieśmiałym wyobrażaniu siebie samej w tak nieludzkich okolicznościach, niewerbalnie: tembrem głosu, wzrokiem, gestami, ale i słowami: wypowiadanymi z niezwykłą erudycją, wyważonymi i zarazem tchnącymi szczerością – wprowadziła grono obecnych na spotkaniu w stan zasłuchania.
Przepraszam, cały powyższy akapit to jedno zdanie, jakby jednym tchem wypowiedziane. To jedno zdanie było potrzebne, aby żaden ze środków wyrazu, jakim posłużyła się Sylwia Winnik, nie znalazł się w drugim czy trzecim zdaniu. Autorka książki nadała bowiem swojej kilkudziesięciominutowej wypowiedzi charakter perfekcyjnej narracji. Być może autorzy audiobooków nie zawsze tak radzą sobie z rejestrowaniem czytanych tekstów. Mniemam, ze sporą dozą pewności, że Sylwia Winnik mogła tak właśnie mówić, bo dzieliła się tym, co znalazło miejsce w jej umyśle i jej sercu. A wtedy słowa same stoją w szeregu, gotowe do wyjścia.
Temat kaźni, jaką Niemcy zadali w obozach koncentracyjnych wywołuje reakcje, gdy słyszymy lub czytamy o tysiącach, setkach tysięcy czy milionach ofiar śmiertelnych. Machina zabijania najpierw dążyła do pozbawienia ludzi ich tożsamości, by ich ostatecznie unicestwić. Dziewczęta z Auschwitz – z tego, co wczoraj mogłem usłyszeć, to postaci z imieniem i nazwiskiem, które przeżyły obóz. Konkretność, niepowtarzalność, wyjątkowość owych kobiet ogniskować musi uwagę na indywidualnym koszmarze, przez jakie przeszły, a mimo to uratowały życie. Liczby uwięzionych i zamordowanych w niemieckich obozach koncentracyjnych, ale także w trakcie okupacji w innych miejscach i okolicznościach, sięgają milionów osób. To – niestety nieuchronnie – wielu z tych ludzi anonimizuje. Książka Sylwii Winnik zapowiada się jako próba oddania im imion, nazwisk, biografii. Jeśli to wyzwanie zostanie spełnione, może postawić książkę w kategorii bestsellerów. Przede wszystkim może być krokiem do odwrócenia zła wyrządzonego każdej skrzywdzonej osobie. Imię, bowiem, nadaje się raz…
Już czekam na czas, w którym plan na jutro nie będzie mi dzisiaj wyznaczał przerwy w lekturze. Czy przejdę przez nią bez przerwy – tego jeszcze nie wiem.