O wczoraj wiem, gdy dzisiaj planuję jutro. Poruszanie się po horyzoncie istnienia bez świadomości jak było dotąd i jak może być później przypomina błąkanie się we mgle.
Uzmysławiam sobie, że posługiwanie się pamięcią jest warunkiem sine qua non orientacji w coraz bardziej krętych meandrach codzienności. Pamięć jednak przede wszystkim przypomina kim jestem… naprawdę. Tak działa moja pamięć i pamięć o mnie u innych osób. Jak zapamiętuję kogoś, tak i sam bywam zapamiętywany. Pamięć jest jednak zawodna. Bywa też zwodniczo tendencyjna, gdyż niekiedy utrwala i „wyświetla” to, co wolelibyśmy zapomnieć, a zaskakująco skutecznie potrafi zatrzeć „obrazy” tego, co wyrzeźbiło nasze człowieczeństwo. Pamięć to doświadczenie nieodzowne do zdefiniowania tożsamości osobistej i wspólnotowej (narodowej). Także tożsamości duchowej, ale i intelektualnej, etycznej, estetycznej, a więc wszystkiego, co tworzy istotę bycia osobą. Osobą, czyli kimś wolnym…
Pamięć jest nośnikiem (warunkiem) odniesień między osobami. Poznaję kogoś, bo pamiętam, kim jest, kim jest dla mnie, kim jest wobec innych. Nie chciałbym utracić pamięci w stopniu pozbawiającym mnie świadomości kim są ludzie, którym zawdzięczam swoje istnienie i osobowość, których znam, którzy znają mnie. Nie chciałbym nie pamiętać czy też nie móc sobie przypomnieć jak wiele doświadczyłem w relacjach z osobą, z którą jestem na co dzień, z którymi jestem połączony węzłami pokrewieństwa i powinowactwa, z jakimi skrzyżowały się drogi mojego i ich życia. Miłość, wdzięczność, szacunek, respekt, zawód, cierpienie są dostatecznie dużymi siłami, aby zniwelować niedomagania lub rozpad pamięci?
Zapisuję na różnych digitalnych skrawkach kolory szkiełek, a na nich kreski egzystencjalnej mozaiki. Może za chwilę staną się dla mnie jedynymi punktami odniesienia (jeśli przetrwają?). Być może dla kogoś, kto znosić będzie szorstkość mojej niepamięci albo jej nie zechce czy też nie zdoła znosić, moje notacje przypomną lub pozwolą odnaleźć oceany i płaskowyże mojego życia ze wszystkimi jego mętnościami i depresjami, ale też przezroczystymi toniami dobra i bryzami nadziei.
Usłyszałem dzisiaj (podczas rekolekcji w mojej parafii) fascynujący fragment Ewangelii o rodowodzie Jezusa (Mt 1,1-17). Dlaczego nazywam ten zapis „fascynującym”, choć wymienianie kilkudziesięciu obcobrzmiących imion wśród jeszcze większej liczby osób, może się wydawać nużące? Ksiądz Tomasz, jak się okazało przeszedł podobną ścieżkę z tym biblijnym tekstem. Dzielił się świadectwem odczytywania passusu o trzech 14-pokoleniowych etapach, które przez niemal dwa tysiąclecia prowadziły ludzkość do dnia narodzin Jezusa. Jedynie imię Jezusa obok imion Maryi i Józefa brzmią jak znane. Minutę, może dwie, zajmuje przeczytanie tego jednego urywka z Nowego Testamentu, a jest to przecież panorama pamięci czterdziestu dwóch pokoleń sprzed naszej ery. Z narodzeniem Jezusa nastała już nasza era. („Nasza”?) I trwa już ponad dwa tysiące lat! Wiemy o tym, bo trwa pamięć niesiona wiarą i chroniona opoką Kościoła.
Szukam siebie na nośniku pamięci z Księgi Genesis (Rdz) sięgającym tak głęboko w przeszłość, bo niemal w początki istnienia ludzkości i świata i objaśniającym sens historii zbiorowej i każdej osobistej biografii. Chcę odnaleźć duchowe synapsy, których zerwane okolicznościami losu przekaźniki, i których znieczulone grzechem receptory sprawiają, że nie pamiętam zawsze i wszędzie o obecności mojego Pana i Boga i Jego pamięci o mnie. Niepamięć to choroba duszy. Mojej.
Jezu, przywróć mi pamięć. Uwolnij mnie od niepamięci o Tobie.













